Mój mąż chyba za bardzo to wszystko przeżywał i za bardzo się martwił. Dam sobie świetnie radę, zresztą, nie mam za bardzo innego wyjścia, ustalę wszystko tak, by mój mąż nie wyszedł na stratnego na więcej niż te cztery tygodnie. Będę musiał naprawdę dobrze przygotować się do tej rozmowy i ustalania warunków naszej umowy... wpierw jednak poświęcę czas mężowi. Potrzebuję go, chociaż wydaje mi się, że ten detoks ode mnie może mu dobrze zrobić. Jego ciało zazna trochę ulgi od zła, a jak jeszcze go zabiorę z dziećmi do Lailah, to będzie miał jeszcze przy sobie rodzinę, której potrzebować będzie, i którego to obecność zostanie ciepło przyjęta.
– Cóż, w tak krótkim odstępie czasu na pewno ta wojna się nie skończy. Ale mam mu tylko pomóc, wyprowadzić na prostą, doradzić, zwycięstwo ma z kolei należeć tylko do niego. O ile mu się uda, nie wiem za bardzo, jak wygląda jego sytuacja. Zresztą, trochę wątpliwe jest to, by chciał mnie trzymać aż do zwycięstwa. Jest za dumny, woli je osiągnąć samemu, albo raczej chce sprawić, by tak to wyglądało. Zresztą, nie martw się, dalej muszę z nim pogadać o moich warunkach, dopilnuję, by żaden taki haczyk się na mnie nie pojawił. Może nawet mi w tym pomożesz? – zaproponowałem, podchodząc do niego, by go przytulić, ale Mikleo zrobił krok w tył.
– Mam ci pomóc założyć pętlę na szyję? – spytał tonem trochę oburzonym, trochę przerażonym.
– Uważasz, że jestem za słaby na piekło? – zapytałem, a cisza z jego strony mówiła sama za siebie. – Może byłbym silniejszy, gdybym nie musiał powstrzymywać się od posiłków – odparłem, trochę zirytowany. Może nawet lepiej, że udam się do tego piekła, przez te dziesięć lat będę miał mnóstwo czasu i sposobności do tego, by się podszkolić, by stać się silniejszy i przede wszystkim udowodnić mu, że wcale nie jestem taki słaby.
– To nie tak, że jesteś słaby, po prostu... nigdy tam nie byłeś. To nie jest miejsce dla ciebie – wyjaśnił, wcale nie poprawiając swojej sytuacji.
– Teraz jestem demonem, a wcześniej, kiedy umarłem będąc człowiekiem, na pewno też bym tam trafił. Najwyższa pora nadrobić zaległości – powiedziałem chłodno, czując żal o to, że uważa, że nie dam sobie rady. On nie powinien we mnie wierzyć? A zamiast tego podcina mi skrzydła. Ciekawe, co by sobie pomyślał, gdyby dowiedział się, że u mnie będzie ten czas płynąć znacznie bardziej niekorzystnie. Pewnie nie dał by mi nawet roku.
– Sorey, nie kłóćmy się, bardzo proszę – stwierdził, czego znów nie rozumiałem. To on się pierwszy ode mnie odsunął.
– Zacząłeś ty, to pierwsza sprawa. A druga... co w takim razie proponujesz? Jak możemy rozwiązać inaczej tę sytuację? – spytałem, może zdenerwowany odrobinkę bardziej niż powinienem. Ale jak się mogę tu nie denerwować? Mikleo tylko krytykuje, że nie chce, bym się na cokolwiek godził, więc skoro nie chce, niech więc zaproponuje coś innego. Ja jestem gotów na jego propozycje, o ile będzie naprawdę dobra, chociaż szczerze wątpiłem, czy będzie coś lepszego od po prostu zgodzenia się na to.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz