piątek, 7 marca 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Wróciłem do domu nad ranem, mocno poddenerwowany spotkaniem, które miało miejsce. Miałem jeszcze czas na zastanowienie się nad jego propozycją, i sam nie do końca wiem, co powinienem zrobić. Bałem się, że jeżeli się nie zgodzę, nie uda mi się ochronić rodziny przed natarciami demonów, które będą nadciągać w przypadku odmówienia. Ale zostawić Mikleo z dzieciakami samych na miesiąc...? Będą tu mieć ochronę zapewnioną, nie wyczułem, by Crowley mnie kłamał, ale miesiąc to dla Mikleo może być dużo. Jak jednak mu pomogę, będę miał spokój, na dłuższy czas, oraz ochronę przed potencjalnymi atakami demonów będących na usługach jego rywali. Mikiego tu czeka miesiąc beze mnie, ale bez niego aż dziesięć lat. Nie wyobrażam sobie tego. I to jeszcze nie będę się z nim mógł kontaktować... muszę się skupić, uspokoić, uporządkować myśli, bo sam się gubię. 
- Co się stało? - głos Mikleo za moimi plecami mocno mnie zaskoczył. Tak się zagubiłem w tym chaosie w mojej głowie, że kompletnie nie usłyszałem, jak do mnie podchodzi. 
- Aż tak widać, że coś jest nie tak? - odparłem, cicho wzdychając. 
- Pięć razy się do ciebie zwracałem, nie mówiąc o tej energii bijącej od ciebie... o co chodzi? Ktoś cię przyłapał? Masz jakieś kłopoty? - dopytał, odrobinkę panikując. 
- Miałem... spotkanie. Z demonem zwanym Crowley. Chce przejąć władzę w piekle, i w tym celu skontaktował się ze mną, bo ponoć mam wyjątkowe umiejętności taktyczne, chociaż skąd ma taką wiedzę, to ja nie wiem, nic takiego u siebie nie zauważyłem. Nieważne, zaproponował mi, bym udał się z nim i nie byłoby mnie tutaj przez około miesiąc. W przeciwnym razie wycofa swoich ludzi stąd i będziemy wtedy zasypywani atakami innych demonów, a ja nie wiem, czy uda mi się was przed nimi wszystkimi obronić – powiedziałem mu wszystko, wpatrując się w blat stołu. 
- Nie mów mi, że to rozważasz – zaczął przerażony, no i co ja mu miałem na to odpowiedzieć? Znaczy, prawdę, oczywiście prawdę, ale sam nie wiem, jaka ona jest. 
- A mam jakiś wybór? Jeśli się nie zgodzę, zabiją was. Nie dam rady cały czas was bronić. Przeprowadzka też nam raczej niewiele da, zaraz znów nas znajdą. A cztery tygodnie... to nie brzmi dla ciebie tak źle – powiedziałem, nerwowo uderzając palcem o stół. Wydaje się to być najlepsze wyjście dla moich najbliższych. I dla mnie w sumie też, bo lepsze chyba to niż śmierć. 
- Sorey, to demon, nie możesz mu ufać – Mikleo chwycił moją dłoń, mocno ją ściskając. 
- Też jestem demonem. I też nie powinieneś mi ufać – przypomniałem mu, cicho wzdychając. - Nie wyczułem od niego kłamstwa. No i dzięki niemu jest tu taki spokój, trzyma demony daleko stąd już od jakiegoś czasu. Teraz tylko chce, by mu się to opłaciło. Mam czas na decyzję do końca tygodnia, ale im dłużej o tym myślę... hej, nie martw się. Te cztery tygodnie szybko wam miną – dodałem, całując go w czoło bardzo nie chcąc, by się martwił. Może też dlatego nie mówiłem mu o tym, jak czas będzie tam na dole płynął dla mnie. Nie wiem, czy to wie, ale nie będę mu o tym wspominać. Jeżeli wie, to niedobrze, bo się biedak będzie martwił. A czemu miałby się martwić? On będzie tu bezpieczny, z dzieciakami, kociakami, Psotką, a ja doradzać będę w wojskowych posunięciach. W teorii. Bądź co bądź, demony są słowne, zatem może aż tak źle nie będzie...? Co ja gadam, będzie tragicznie, bez Mikiego przy boku to ja chyba zwariuję. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz