Przez cały dzień zastanawiałem się, gdzie mogłem usłyszeć wcześniej głos Bunty, no ale nigdzie nie mogłem go przypasować. I nie dawało mi to spokoju. Mimo, że wcześniej nawet cieszyłem się na powrót do domu, teraz nie przekroczyłem jego progów szczególnie zadowolony. Na wejściu od razu rozkazałem służbie zrobić sobie coś ciepłego do picia, oraz musiałem też uspokoić Suzue, która była zmartwiona moją tygodniową nieobecnością. Dowiedziałem się też dzięki niej, że babka wyszła dzisiejszego dnia z dosyć pokaźną sumką pieniędzy, co mnie trochę zaniepokoiło. Czy to ona mogłaby uwolnić Buntę? Ale po co?
Od razu przejrzałem księgę rachunkową, którą pod moją nieobecność prowadziła Suzue. Niby wszystko na pierwszy rzut oka wyglądało w porządku, ale po bliższym przyjrzeniu okazało się, że babka skrupulatnie opłacała rzeczy, które już od dawna opłacone były. I po szybkim podrachowaniu wyszła z tego całkiem spora sumka. Więc to ona za tym stoi... tylko dlaczego? Musi prowadzić jakieś interesy z Buntą, ale szczerze wątpiłem, by było to handel ludźmi. Haru zajmował się głównie sprawą Bunty, może ten przyznał się jeszcze do jakichś ciemnych interesów?
Nie chcąc tracić wiele czasu postanowiłem od razu zajrzeć do mojego partnera z nadzieją, że może będzie miał jakiś pomysł. Schodząc na dół zauważyłem, że Suzue przyjęła przesyłkę od tego małego gówniarza, przez którego dostałem w łeb. Przesyłkę dla babki. Coraz mniej ta sprawa mi się podobała, ale nie zamierzałem odpuszczać.
Znalazłem się przed domem Haru w przeciągu piętnastu minut. Od razu zapukałem do drzwi, cierpliwie czekając, aż mi otworzy, ale po minucie oczekiwania już mi się odechciało. Drzwi ustąpiły łagodnie, a ja wszedłem do środka. Ciemnego środka. Co on, już śpi? Rozejrzałem się niepewnie po pomieszczeniu, od razu słysząc ciche popiskiwanie Kody. Coś było nie tak, i to ewidentnie. Podążyłem za tym dźwiękiem prosto do kuchni, gdzie znalazłem Haru w stanie... cóż, nie najlepszym. Ktoś go pobił, i to brutalnie, sądząc po rozwalonej twarzy i ilości krwi na jego ubraniu, a nawet i pod krzesłem. Żołądek od razu podjechał mi do gardła, ale mimo tego podszedłem do mężczyzny, który coś starał się zrobić przy dłoni.
– Co się stało? – spytałem, przyglądając się jego ranom. Okazało się, że dłoń była przebita na wylot. Dobrze, że dzisiaj nic nie jadłem poza śniadaniem, bo byłoby mi ciężko utrzymać cokolwiek w żołądku.
– Bunta. Nasłał na mnie kilku swoich ludzi – wyznał, oddychając bardzo płytko, tak, jakby każdy oddech powodował u niego ból. I tak pewnie było.
– Powinien cię opatrzeć medyk – powiedziałem, zabierając od niego ręcznik, by owinąć jego dłoń. Tyle jeszcze mogłem dla niego zrobić.
– Daj spokój, nic mi nie jest – powiedział, krzywiąc się z bólu.
– Mówiłem ci to samo przez tydzień i mnie nie słuchałeś. Pozwól, że postąpię tak samo, jak ty wtedy. Możesz wstać? Czy mam cię nieść? – zapytałem, nie spuszczając z niego wzroku.
– Wstanę, wstanę – mruknął, podnosząc się z krzesła, ale to z moją pomocą.
Tak więc zaprowadziłem go do medyka prywatnego, nie żadnego szpitala, uprzednio zamykając jego dom i wołając ze sobą tego małego szczeniaka czując, że Haru do domu nie wróci. Kiedy lekarz go opatrzy i wyda diagnozę, zabieram go do swojego domu. Jestem mu to winien, to tak jakby przeze mnie mu się oberwało, no może gdybym odkrył powiązanie Bunty z moim nazwiskiem wcześniej, nic takiego by się nie stało. Nie mówiąc o tym że po prostu... lepiej się będę czuć, mając go na oku. Wtedy będę wiedział, że wypoczywa, je prawidłowa ilość posiłków i nie marznie w tym swoim domku, już nie wspominając o lekach, które na pewno będzie musiał przyjmować. Koda też nie będzie miał źle, o to się martwić nie będzie musiał, a zresztą, i tak go nie będę słuchać, tylko po wstępnych oględzinach zaniosę do siebie.
<Haru? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz