W życiu nie pozwoliłbym Mikleo na to, by założył suknię ślubną. Już raz założył sukienkę publicznie i mi to wystarczy. Nie była to co prawda suknia ślubna, i wtedy przybrał postać kobiety, ale i tak niezbyt mi się ten pomysł wtedy spodobał. Mikleo był wtedy rozchwytywany przez każdego wolnego mężczyznę na weselu. Na naszym weselu nie będzie wielu takich mężczyzn, raptem jeden, o ile mam dobre informacje... Ale i tak nie pozwolę nikomu go "porwać", nawet na jeden taniec.
Tak więc dotarliśmy do zamku i poprosiliśmy o widzenie się z Alishą, która, jak się okazało, już była w ogrodzie. Mój Boże, tej kobiecie to się chyba w życiu nudzi. Udaliśmy się więc zgodnie za wskazówkami służby na wspaniały, królewski ogród, i... cóż, widać było, że faktycznie coś się tu będzie dziać. Były przygotowane już stoły i krzesła, ale bez żadnych obrusów czy innych ozdób, pewnie dlatego, by deszcz niczego nie zniszczył. Pojawiło się także mnóstwo żywych kwiatów w białych donicach. Nie miałem pojęcia tak właściwie, jak się te kwiaty nazywały, na kwiatach to ja się nie znam, no ale kolory za to już dobrze rozpoznawałem. Alisha zadbała o bardzo fajny detal, jak to, że właśnie te kwiaty były w kolorze Mikego, czyli niebieskim, no i moim, czerwonym. Na to to ja bym chyba w życiu nie wpadł.
- Ciocia! – krzyknęły dzieci, trochę się szarpiąc na naszych rękach. Nie mogliśmy więc zrobić nic innego, jak tylko je postawić na ziemi, by przywitały się ze swoją kochaną ciocią. Żeby ze mną się tak wylewnie witały, jak właśnie z ciocią... chociaż, nie, to dobrze, że ostatnio tak trochę mają mnie gdzieś. Przecież właśnie tego chciałem. By bardziej skupiły się na mamusi, która jest wspaniałym przykładem i wzorem do naśladowania, nie to co ja.
Kobieta od razu uklęknęła i przytuliła do siebie nasze pociechy, witając się z nimi wylewnie. No ja się w sumie nie dziwię, że ostatnio bardziej wolę ciocię niż ojca. Kiedy były pod opieką Lailah, na pewno nie raz zabierała ich do Alishy, a Alisha, jak to Alisha, zapewniała im multum atrakcji. Już teraz z odległości słyszałem, jak coś mówiła o konikach, a dzieci strasznie się ucieszyły. Jakie koniki? Co mnie ominęło? Oby tylko maluchy pewnego dnia nie stwierdziły, że chcą takie koniki u nas w domu. Nie ma tam miejsca na trzymanie jednego konika, a co dopiero dwóch... po chwili po nasze dzieci przyszła służąca, która chyba musiała być im bardzo dobrze znana, bo z chęcią z nią poszły, pewnie do stajni...
- Witajcie, dawno was nie widziałam – odezwała się, podchodząc do nas i przytulając nas do siebie. – Już miałam do was przyjść. Wszystko w porządku? Mikleo, jak się czujesz? – spytala, zwracając uwagę na mojego męża.
- Już wszystko dobrze – przyznał Mikleo, uśmiechając się delikatnie.
- Większość rzeczy już przygotowałam. To rozmieszczenie tych stołów i krzeseł jest opcjonalne, możemy to jeszcze zmienić. A, i trzeba się jeszcze zastanowić nad dekoracjami, myślałam, żeby dać głównie białe, z jakimiś kolorowymi dodatkami. No i te kwiaty też tak w ciemno wybierałam, pasują wam? Trzeba jeszcze wybrać menu, mam też kilka propozycji tortów, i gołębie, jakie chcecie gołębie? O ile chcecie gołębie – odpowiedziała, a to co powiedziała na początku, już mi uleciało na rzecz gołębi.
- Ale... jakie gołębie? – zapytałem głupio, patrząc to na Mikleo, to na Alishę. Chciałem spokojne wesele, a tu o jakichś gołębiach mowa.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz