Nadal nie byłem przekonany, czy to taki dobry pomysł, byśmy gdzieś zakręcali po drodze, no ale on i tak swoje uważał. I co ja z nim miałem? Za bardzo się o mnie martwi. Przecież czysto teoretycznie z dnia na dzień się coraz cieplej robi, więc i ja powinienem się w końcu dogrzać przez słoneczko. I wszyscy szczęśliwi być powinni. Ale nie, bo przecież trzeba się nade mną troszkę potrząść... Miki za bardzo się mną przejmuje, to nie ja przecież leżałem przez trzy tygodnie w łóżku, tylko on, więc niech się sobą zajmie, i dziećmi, bo to oni są najważniejsi. No ale jak ja mu to tłumaczę, no to tego nie przyjmuje do wiadomości. I co ja z nim mam?
- Nie wydaje mi się, by dzieci chciały za mną pójść. W tym momencie wszystko jest ciekawsze ode mnie, więc już mogą zostać z tobą – powiedziałem, ciężko wzdychając, gdyż już wiedziałem, że nie mam szans przegadać Mikleo. Ale chociaż nikogo innym nie obarczę tą dwójką nieznośnych maluchów, które i tak w tym momencie nie będą chciały zostać z nikim innym poza mamą i kotkami.
- Nawet tak nie gadaj, dzieci po prostu stęskniły się za zwierzakami – odpowiedział, nie chcąc chyba, bym myślał w ten sposób. No ale jak ja mam tak nie myśleć, skoro mam oczy i widzę, jak jest, i wszystko wskazywało na to, że dzieci mnie ignorowały, chyba mając mnie troszkę dosyć po tym, jak opiekowałem się nimi podczas pełni, i po pełni. I chyba tak tragicznie się nimi przez ten czas opiekowałem, że nadal to mają w pamięci.
- No właśnie, stęskniły się za zwierzakami i mamą – sprecyzowałem, pijąc kawkę, która mnie cudownie rozgrzewała od środka chociaż na chwilkę. – Więc tak, dzisiaj do Yuki’ego, a jutro do azylu i w drodze powrotnej zahaczymy o ruiny? – zapytałem, chcąc wiedzieć, co tak właściwie dzisiaj robimy, bo tak odrobinkę się pogubiliśmy. Wczoraj mówiliśmy o tym, że odwiedzamy dnia następnego, czyli dzisiaj, naszego najstarszego syna. A dzisiaj Miki mówi już o Aurorze... chyba, że ja coś przegapiłem. A to bardzo prawdopodobne, ja to ostatnio tak niezbyt wiedziałem, co się dzieje wokół mnie.
- Chyba tak. Chociaż nie wiem, czy nie lepiej wpierw załatwić sprawę z tą świątynią, nie chce, by ci się pogorszyło – usłyszałem w odpowiedzi.
- Nic mi się nie pogorszy, bo nic mi nie jest – mruknąłem, troszkę zmęczony wałkowaniem tego tematu, w którym to mnie nikt nie słucha.
- Ależ oczywiście. I może jednak lepiej będzie, jak zostawimy dzieci u Lailah. Tak na wszelki wypadek – mówił, troszkę mnie ignorując.
- No wiesz, jeżeli uważasz, że jest to dobry pomysł, to możemy do niej zajrzeć. Wątpię jednak, by tak chętnie odeszły od ukochanej mamusi, zwłaszcza, że przecież dopiero jeden dzień minął. Albo możemy całkowicie odpuścić sobie tę świątynię i nikogo nie będziemy musieli nigdzie zostawiać – wyjaśniłem, przedstawiając mu swój pogląd na całą tę sprawę. Znaczy, zdawałem sobie sprawę z tego, że wizyta tam mi nie zaszkodzi. Ale czy jest to warte tego całego zachodu? Skoro czuję się dobrze, to nie widziałem za wielkiego sensu, by tam iść. Teraz mamy ważne zadanie, musimy donieść brakujące zaproszenia, i później jeszcze porozmawiać z Alishą na temat naszego ślubu, ustalić kilka rzeczy, sprawdzić, co jest gotowe, może zobaczyć, czy stroje są gotowe... i gdzie tu czas na jakieś grzanie się w lawie? Ja tego nie widziałem.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz