Nie do końca byłem pewien czy na pewno to, co zrobiłem, było dobre, trochę to spalenie mi przeszkadzało, ale cóż mogłem poradzić, gdybym tylko miał trochę więcej sił, na pewno zrobiłbym to dobrze a tak, wyszło jak wyszło, najważniejsze, że jest zjadliwe i do tego słodkie.
- Dziękuję, choć przyznam, że to spalenie psuje cały smak naleśników - Przyznałem, jedząc powoli naleśnik za naleśnikiem, czując zmęczenie z powodu samego jedzenia.
- Nie jest złe - Zapewnił mnie, po czym ucałował mój policzek, uśmiechając się przy tym ciepło. - Mnie tam naprawdę smakuje - Dodał, przyznam, poprawiając mi nastrój tymi jakże zwyczajnymi słowami.
- Jesteś naprawdę kochany - Przyznałem rozpromieniały, całkowicie zapominając o zmęczeniu, które jeszcze niedawno mi doskwierało.
- Staram się dla ciebie, jak tylko mogę - Odpowiedział, z powodu czego na serduszko zrobiło mi się naprawdę bardzo cieplutko. Mam wspaniałego męża i nigdy nie chciałbym mieć żadnego innego, tylko on tak dobrze mnie zna i rozumie, no i znosi, mimo że czasem moje humorki są naprawdę dla niego niezrozumiałe, ma cierpliwość, której nie ma nikt i kocha mnie, jak nigdy nikt inny by nie pokochał.
W bardzo dobrym humorze skończyliśmy jeść wspólnie naleśniki, po których mój mąż posprzątał a ja, cóż ja położyłem głowę na stole, nie mając już na nic siły, jedzenie odebrało mi całkowicie energię, którą jeszcze niedawno w małej ilości, ale posiadałem.
- Chcesz położyć się do łóżka? - Usłyszałem, nie mając siły mu odpowiedzieć, energia zniknęła, a ja czułem się taki zmęczony, tak strasznie było mi ciężko.
Sorey widząc, że nie jestem w stanie mu odpowiedzieć, wziął mnie na ręce, niosąc do łóżka, gdzie już całkowicie odleciałem w objęcia morfeusza.
Dni mijały, a ja w końcu doszedłem do siebie, miałem znów siłę chodzić pomocy, mówić beż najmniejszego problemu szczerze ciesząc się z powrotu do zdrowia, nie musząc polegać już na mężu, który mógł ode mnie odpocząć, a ja nie doprowadziłem go do szybszego bicia serca wpadać na genialne i bardzo niebezpieczne pomysły.
Spokojnie leżąc przy mężu, gdy ten odsypiał sobie ten ciężki okres mojego zdrowotnego, załamania patrzyłem na jego cudowną twarz, którą tak bardzo kochałem. Sorey jako człowiek był bardzo przystojny, ale teraz gdy był aniołem, już zupełnie tryskał testosteronem, wyglądając jak młody bóg.
- Dzień dobry kotku - Odezwałem się, gdy tylko dostrzegłem otwierające się rubinowe oczy.
- Dzień dobry długo mi się tak przyglądasz? - Zapytał, przytulając się bardziej do mnie.
- Tak trochę ponad godzinkę - Przyznałem, ciesząc się z jego przebudzenia, co jak co ale troszeczkę się już nudziłem, leżąc tak bezczynnie.
- Wiesz, że mogłeś mnie obudzić prawda? - Podpytał, głaszcząc mnie po policzku, wywołując u mnie pomruk zadowolenia.
- Mogłem, ale wolałem na ciebie patrzeć to całkiem przyjemne zajęcie - Odpowiedziałem, uśmiechając się do niego ciepło.
Sorey odwzajemnił uśmiech, całując w czoło, wtulając się w moje ciało, chyba chcąc nadal spać, no tak mógł się z mojego powodu nie wyspać i doskonale to rozumiałem tylko, że mi się już spać nie chciało.
- Sorey chciałbym wstać, nie chce mi się już spać - Przyznałem, zgodnie z prawdą. - Pójdziemy może dziś już po dzieci? - Dopytałem, chcąc już zobaczyć nasze szkraby.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz