Cierpliwie wyczekiwałem wyjścia mojego męża z ruin, trochę spacerując sobie nie daleko ruin, trochę obserwując otoczenia, trochę leżąc na kocu, odczuwając coraz to większe zmęczenie, powoli zbliżała się noc, a mój mąż nie wracał, czyli mnie posłuchał, to dobrze zależało mi na tym, aby się porządnie wygrzał, nim ruszymy w dalszą podróż.
Zadowolony, a jednocześnie trochę zmęczony zbyt długim nic nie robieniem, zamknąłem swoje oczy, chcąc pozwolić sobie na krótką drzemkę, nic się w końcu złego nie wydarzy, jeśli przymknę na chwilę swoje oczy, to tylko chwila, na pewno obudzę się, gdy Sorey wróci..
Oczy otworzyłem dopiero kilka godzin później, czując ciepło które chyba troszeczkę za bardzo wygrzał moje ciało, zaspany zerknąłem na męża, który patrzył na mnie z uśmiechem na ustach.
- Dzień dobry owieczko wyspałeś się? - Zapytał, chowając swoje skrzydła, którymi chyba okrywał mnie przed światem, kochany zawsze tak bardzo o mnie dba.
- Dzień dobry, tak wyspałem się - Przyznałem, podziwiając go w całej okazałości. - Wyglądasz znacznie lepiej, chyba częściej będę musiał cię wyrzucać z domu do ruin - Dodałem po chwili, uśmiechając się przy tym słodko.
- Nie trzeba za często tego robić, przecież to tylko dodatkowe wygrzanie - Naturalnie nie chcąc mi przyznać racji, bo niby czemu by miał przecież on wie lepiej.
- Trzeba, trzeba i oboje dobrze to wiemy - W tej rozmowie to ja miałem rację, a jego zdaniem niczego nie zmieni i oboje o tym wiemy.
Leniwie się rozciągając, wstałem z koca, poprawiając dłonią swoje włosy, zerkając na niebo.
- Nie zgadzam się - Odpowiedziałem, również wstając z koca, który podniósł z ziemi, szybko go składając. - Możemy ruszać? - Zapytał po chwili, podchodząc bliżej mnie.
- Tak, możemy już lecieć - Zgodziłem się, uśmiechając do męża, rozkładając swoje skrzydła gotowe do lotu.
Podróż do Azylu nie zajęła nam zbyt dużo czasu, teraz gdy Sorey miał dużo siły, leciał przed siebie jak szalony, wyprzedzając nawet mnie, naprawdę mu zależy, aby dostać się tam, jak najszybciej się da.
Z Aurorą spotkaliśmy się wczesnym popołudniem, dając jej zaproszenie, z którego bardzo się ucieszyłem.
Z kobietą trochę czasu spędziliśmy, rozmawiając o Azylu, teraz gdy dziadek wrócił, znów było wszystko po staremu, ten człowiek chyba nigdy się nie zmieni i zawsze będzie uważał, że miejsce wodnych aniołów jest pod ziemią z dala od niebezpieczeństwa.
Nie mogliśmy jednak nic z tym zrobić, chociaż szczerze, gdyby się dało, od razu cis bym z tym zrobił.
Nie mogąc jednak już dłużej przebywać w Azylu, pożegnaliśmy się z kobietą, musząc już wracać, nasze dzieci na nas czekały, a my mieliśmy jeszcze inne rzeczy związane ze ślubem do zrobienia.
Ruszając w drogę powrotną, nawet nie zajrzeliśmy do dziadka, po prostu chcąc już opuścić to miejsce.
- Nie rozumiem zachowania dziadka - Mruknąłem, lecąc przed siebie, uważnie obserwując otoczenie, nie chcąc na coś wpaść czy też zostać przez kogoś zaatakowanym.
- Dziadka chyba nie da się zrozumieć, nie przejmuj się tym, teraz skupmy się na powrocie do domu - Mówił spokojnie, chwytając moją dłoń w locie, uśmiechając się do mnie ciepło.
Westchnąłem cicho, kiwając głową, Sorey miał rację, teraz musimy wrócić do domu, do dzieci nic innego się teraz nie liczyło.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz