Rozumiałem go, po prostu się za bardzo stresuje. A niepotrzebnie, musi się skupić, na tym, czego szuka, na tym, czego teraz bardzo chcę, może gdyby aż tak bardzo się nie stresował, nie byłoby z nim aż tak źle, troszkę już w życiu przeżyłem. I wiem, jak stres źle na nas działa dlatego właśnie uważam, że powinien wziąć głęboki wdech, zamknąć oczy skupić się tylko na tym, co czuję i na tym, co potrzebuje jego ciało, a wtedy na pewno wszystko będzie dużo prostsze.
- Nie martw się, usiądź proszę - Poprosiłem, robiąc to, o co właśnie go samego poprosiłem. - No już siadaj - Powtórzyłem, patrząc na niego z wyczekiwaniem.
Sorey w końcu zrobił to, o co go prosiłem, patrząc na mnie bez zrozumienia. - Wyciągnij ręce w moją stronę - Poprosiłem, patrząc na mnie wyczekująco, mój mąż potrzebował trochę czasu, jednak w końcu uczynił to, o co go prosiłem, wyciągając w moją stronę dłonie, pozwalając mi je w tym samym uchwycić, pokazując mu, jak odnajduję się swoje wewnętrzne ja, chcąc, aby wyczuł to, co pragnie jego organizm, najważniejsze bowiem było to, aby słuchał siebie, bo tylko wtedy był w stanie zrozumieć swoje potrzeby, bez tego niestety nie będzie nigdy szczęśliwe, bo, mimo że teraz jeszcze tego nie rozumie, w końcu poczuję konsekwencje niesłuchania swojego organizmu, a to zazwyczaj było naprawdę bolesnym doznaniem, którego mu nigdy nie rzecze, po jego śmierci zaznałem naprawdę wiele bólu, całkowicie przestając o siebie dbać, moje ciało cierpiało tak mocno, jak umysł, a mimo to nie chciałem nic z tym robić pogrążone w potężnej żałobie, teraz na szczęście już wiem i rozumiem, co czuje i myślę, nigdy więcej nie pozwalając sobie na zaniedbanie się.
- Słyszę! - Zawołał z całkowitym entuzjazmem, przytulając się do mnie mocno. - Dziękuję - Dodał, z satysfakcją w głosie naprawdę ciesząc się z powodu słyszenia nawoływania jego wewnętrznego pragnienia.
- Nie dziękuj mi, to całkowicie tylko i wyłącznie twoja zasługa, ja tylko odrobinę nakierowałem cię, jak powinieneś to robić - Odparłem, wstając z ziemi, po czym ucałowałem jego usta, czekając na jego kroki, teraz gdy uwierzył w siebie i usłyszał swoje wewnętrzne ja, na pewno bez większego problemu doprowadzi nas do ruin, ja mu ufam i wierzę w jego umiejętności, nawet jeśli on sam za bardzo w to nie wierzy, właśnie od tego ma mnie, abym to ja wierzył w niego, gdy on całkowicie o tym zapomina.
- Możemy ruszać? - Podpytałem, od razu dostrzegając pewność w oczach i uśmiech na ustach.
- Możemy - Powiedział, wzbijając się w powietrze, tym razem prawidłowo i bezpiecznie doprowadzając nas do celu.
No i właśnie tego mogłem się po nim spodziewać, uczy się bardzo szybko i potrafi więcej, niż może sobie wyobrazić. Szkoda tylko, że nie potrafi siebie samego docenić.
- Idź - Odezwałem się, widząc ruiny stojące tuż przed nami.
- Jesteś pewien, że chcesz zostać tu sam? Bo może jednak nie pójdę do tych ruin - Odezwał się troszeczkę niepewnie, czego zupełnie nie rozumiałem, niech już idzie i nie narzeka.
- Idź, nie patrz na mnie, ja mam kocyk, usiądę sobie na nim tam w cieniu i poczekam. A ty wyjdź, gdy będziesz już czuł, że jesteś na to gotowy, nie śpiesz się, po prostu relaksuj się, ja poczekam - Obiecałem, delikatnie się przy tym uspokajając.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz