niedziela, 8 października 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Czy ja chciałem zjeść rybę? W sumie, to nawet bym chciał, problem w tym był, że my jedzenia już niewiele miałem, a przecież musiały jeść i dzieci, i zwierzaki, i mój Miki... to chyba lepiej będzie, jak zostawię obiad moim najbliższym, ja jeść nie muszę, więc to przeżyję. W międzyczasie, jak wszyscy będą jeść, to ja tutaj posprzątam po naszych maleństwach, które faktycznie troszkę tu nabrudziły... no ale to tylko farbki były, nic wielkiego przecież. A pasje i kreatywność naszych maleństw trzeba rozwijać, bo kto wie, czy może kiedyś w przyszłości jedno z nich nie zostanie jakimś wspaniałym artystą? Zresztą, nawet jeżeli nie zostaną, to teraz przynajmniej mają frajdę, a to się dla mnie bardzo liczy. 
- Nie, dziękuję, skarbie, będzie więcej dla was – odpowiedziałem, skupiając się troszkę na naszych maluszkach, na bieżąco wycierając każdą plamkę, którą zrobiły. W końcu lepiej wycierać, kiedy jest jeszcze mokre, niż męczyć się z tym, kiedy już zaschnie. 
- Na pewno? Starczy dla nas wszystkich – dopytał, a ja wyczułem, że on chce, bym z nimi usiadł do stołu, podczas kiedy ja nie byłem co do tego przekonany. 
- Jesteś pewien? Widziałeś, ile mamy jedzenia? Będę musiał później iść na rynek i zrobić zakupy. I jeszcze trzeba pamiętać to, by dokończyć zaproszenia, musimy w końcu je jeszcze rozwieść – powiedziałem, odwracając głowę w jego stronę. 
- No to więc skoro i tak później pójdziesz na zakupy, to zrobię więcej, byś z nami zjadł, co ty na to? – a Mikleo oczywiście jak zwykle nie ustępował. Chyba nie miałem wyjścia, jak tylko się z nim zgodzić, bo mi przecież nie da spokoju. Albo będzie mu smutno, a tego już nie zniosę, nie chciałbym, by przeze mnie był smutny. 
- Zjem. Ale tylko trochę, nie rób za dużo – zgodziłem się w końcu, co widocznie uszczęśliwiło mojego męża. Trochę tego nie rozumiałem, przecież to była taka głupotka, zwyczajne zjedzenie obiadu, a on już był przeszczęśliwy, jakbym zgodził się na nie wiadomo co. Momentami mój mąż jest tak skomplikowany, że nie potrafię powiedzieć, o co mu chodzi, no a innym razem jest tak przeuroczo prosty, że też w życiu nie zgadłbym, o co mu chodzi. Ale i tak go kocham najbardziej na świecie i nie pozwolę, by jakakolwiek krzywda go spotkała. 
Mikleo z uśmiechem na ustach wrócił do kuchni, a ja odwróciłem się w stronę dzieci, które już zdążyły nabałaganić. Dwie minuty niezwracania na nich uwagi i już wszystko jest w farbkach... a mówiłem im przecież, że mają malować po papierze, nie po stole, dzisiaj w ogóle się nas nie słuchają. Nie wiem, jak ja je później na miasto wezmę, przecież nie dam rady zrobić zakupów i jeszcze ich jednocześnie pilnować, no a Mikiemu też ich nie zostawię, bo przecież mu na głowę wejdą. Chyba jednak będę jakoś musiał sobie z nimi poradzić na mieście. Nie wiem jak, ale nie będę miał wyjścia. 
- Chodźcie, przed obiadkiem musicie umyć rączki – powiedziałem, biorąc je na ręce, kiedy Mikleo wołał nas do kuchni. Przez to i mnie całego umalowały farbą, no ale trudno jakoś to przeżyję. Gdyby łazienka na dole była otwarta, nie musiałbym ich zanosić do tej na górze, no a tak na ręce musiałem je wziąć, by jeszcze nam schodów nie pobrudziły.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz