sobota, 4 listopada 2023

Od Mikleo CD Soreya

 Westchnąłem ciężko, gdy jego słowa do mnie dotarły, rany coś tak czuję, że nie będzie z nim tak łatwo, nigdy nie było podczas choroby, a mimo to za każdym razem mój mąż zaskakiwał mnie coraz to bardziej.
- Sorey, ale musisz - Powiedziałem, nie chcąc, aby tu było i mi przeszkadzał.
- Nie chce być sam - Wydukał, zachowując się trochę tak, jakby miał zacząć mi płakać, a tego bardzo nie chciałem.
- No już spokojnie, tylko nie płacz, połóż się na kanapie dobrze? - Zaproponowałem, uśmiechając się przy tym delikatnie.
Sorey nagle uśmiechnął się, wstając z podłogi, z moją pomocą podchodząc do kanapy, gdzie położył się, nakrywając kocem, który mu podałem.
No dobrze niech sobie teraz tu leży, może dzięki temu przynajmniej nie będzie sprawiał mi jeszcze więcej kłopotów.
Zajmując się dziećmi, zerkałem na męża, który nie spał, cały czas czegoś ode mnie chcąc, tu było mu zimno, tu był samotny, tu chciał dzieci przy sobie, innym razem chciał czegoś innego, zdecydowanie był bardziej męczący od naszych dzieci.
Wzdychając cicho, wstałem z ziemi, podchodząc do męża.
- Wstań - Poprosiłem, pomagając mu wstać z łóżka, sadzając na fotelu, rozkładając tę nieszczęsną kanapę, na której go położyłem a wraz z nim dzieci, które chciały do taty. Mam tylko nadzieję, że ich niczym nie zarazi, nie chce mieć w domu szpitala, zdecydowanie wystarczy mi jedno chore i do tego upierdliwe dziecko.
Zajmowanie się nimi było męczące, Sorey chyba miał dziś ochotę zachodzić mi za skórę i tak wiem, że nad tym nie panuje, ale no właśnie pojawia się od razu, ale..
- Sorey chodź idziemy - Odezwałem się wieczorem, gdy dzieci już spały, a ja wróciłem do salonu, chcąc zabrać męża do sypialni, gdzie będzie mi zdecydowanie prościej się nim zajmować.
Mój mąż nie reagował, a to oznaczało, że mu się pogorszyło, zmartwiony musiałem zmienić mu okłady, przynieść koce, zadbać o kominek, do którego musiałem przynieść drewno, za pomocą którego rozpaliłem ogień w kominku, siadając na rogu kanapy.
- Miki? - Usłyszałem zmęczony głos męża, który zwrócił moją uwagę.
- Jestem tu - Odezwałem się, chwytając delikatnie jego dłoń.
- Chce do ciebie - Powiedział, brzmiąc na bardzo zmęczonego.
- Przecież jestem tu - Odpowiedziałem zdziwiony, kładąc się obok mnie, chcąc by czół moją obecność, może to poprawić jego samopoczucie.
Sorey od razu przytulił się do mnie, chowając w swoich ramionach, wślizgując dłonie pod moją koszulkę.
- Jesteś taki cieplutki - Powiedział zadowolony, mrucząc pod nosem jak kotek. Nie trwało to zbyt długo, nim zasnął, a ja mogłem cieszyć się spokojem, który miałem tylko w nocy, gdy każdy z nich spał.

A rano znów to samo Sorey, gdy tylko zobaczył, że nie ma mnie obok, zaczął mnie wołać, zachowując się jak małe dziecko, które właśnie zgubiło się w lesie i nie może się z niego wydostać.
- Sorey cicho dzieci mi zaraz przez ciebie się popłaczą - Mruknąłem, podchodząc do niego, zmieniając mu okład na czole.
- Ale ja nie chcę być sam - Powiedział, patrząc na mnie ze smutkiem.
- Nie jesteś, przecież jestem tu przy tobie, dlatego uspokój się, proszę i grzecznie leż - Poprosiłem, całując go w policzek.

<Pasterzyku? C;>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz