Nie wiem, kiedy zasnąłem, i nie wiem kiedy się obudziłem. Na początku nawet nie wiedziałem, gdzie się znajdowałem, a to przez moje słabe widzenie, przez co nawet trochę się zestresowałem. I jeszcze ten szum w uszach... mój Boże, skąd ten szum? Nad morzem nie byłem, domyśliłem się tego po tym, że leżałem na mięciutkim łóżku i poduszkach, a takich wygód nie mogłem doświadczyć w plenerze. Skoro więc byłem w domu... to gdzie był Miki? Po omacku zacząłem szukać go słonia na materacy obok mnie, ale go nie było. Czemu go nie było? Mówił, że przy mnie zawsze będzie. Chyba tak mówił. Tak mi się wydaje... Na pewno mi tak mówił, przysięgał mi na ślubnym kobiercu. Więc skoro mi przysięgał, to gdzie teraz jest?
Jak już troszkę lepiej się poczułem i już widziałem nieco wyraźniej, podniosłem się powoli do siadu. Czemu byłem aż taki słaby? I strasznie tu zimno było. Nie powinno mi być zimno. Byłem opatulony kilkoma kocami, a w kominku tlił się jeszcze niewielki ogień. Czemu w kominku się pali? Nie jest przypadkiem wiosna? Tak właściwie, to zbliża się lato. Jak jest lato, to się nie pali. No bo po co? Ciepło jest. Więc skoro jest ciepło wszędzie, to i mnie powinno. I gdzie jest Mikleo? To mnie chyba zastanawiało najbardziej. Jeszcze bardziej niż to, dlaczego jestem tak słaby.
Powolutku wstałem z łóżka i zacząłem iść w kierunku drzwi. Musi gdzieś tu być. Tak mi się wydaje. Starałem się go nasłuchiwać, ale ciężko było mi cokolwiek usłyszeć poza szumem. Postanowiłem jednak zaufać swojemu przeczuciu. Skoro Mikleo nie było obok mnie, musiał być na dole. A jak nie będzie go na dole, to... sam nie wiem, to musi go nie być w domu, bo gdzie indziej może być?
Moją największą przeszkodą okazały się być schody. Chwyciłem się jednak mocno za poręcz i zacząłem schodzić, schodek po schodku. Gdzieś tak w połowie drogi jakoś tak słabo mi się zrobiło, i nogi mi się poplątały, i spadłem ze schodów z głośnym hukiem, dosyć mocno uderzając się w skroń, gdyż trochę mnie zamroczyło. A kiedy następnym razem otworzyłem, przede mną był mój Miki, spanikowany coś zrobił dłonią przy mojej skroni, mówiąc o czymś bardzo zdenerwowany, ale absolutnie nic nie rozumiałem. Zresztą, czy to było teraz takie ważne? Znalazłem go. Tylko do się liczyło.
– Miki – wymamrotałem, uśmiechając się lekko. – Znalazłem cię.
– Znalazłeś... Sorey, czy do ciebie dociera, że mogła ci się stać krzywda? – spytał, przyglądając mi się uważnie, jakby szukał jakichś innych obrażeń na moim ciele. Pomógłbym mu, ale nie mam pojęcia, czy coś innego mi się stało.
– Nie stałaby mi się krzywda, bo byś mnie uleczył, jak to robisz teraz – powiedziałem niemrawo, nie przestając się uśmiechać. – Stęskniłem się za tobą – dodałem, wyciągając ręce w jego stronę.
– Przecież bym do ciebie przyszedł w swoim czasie. Muszę się jeszcze zajmować dziećmi. Chodź, pomogę ci wrócić do pokoju – zaproponował, ale od razu pokręciłem głową.
– Ale ja nie chcę iść do sypialni i być tam sam, ja chcę być z tobą – wymamrotałem, wyginając usta w podkówkę.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz