niedziela, 5 listopada 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Nie chciałem, żeby gdziekolwiek odchodził. Potrzebowałem go, i to bardzo. Przecież musiałem się do niego przytulić, gdyż był on jedynym źródłem ciepła, które naprawdę mi coś dawało. Nawet jeżeli miał wrócić do mnie zaraz, to ja i tak tego nie chciałem. Co, jeżeli jednak do mnie nie wróci? Tak wiem, to było głupie myślenie, czemu miałby do mnie nie wrócić, skoro idzie tylko po dzieci, ale jakoś tak ogarnia mnie irracjonalny strach, jak sobie o tym pomyślę, że mogę go nie zobaczyć. Skąd to mi się wzięło? Nie wiem. I nie chcę się dowiadywać, chcę tylko, by mój Miki przy mnie był. 
– Ale wrócisz na pewno? – dopytałem, patrząc na niego ze smutkiem. 
– Wrócę na pewno – obiecał, nie przestając się łagodnie uśmiechać. 
– A może pójdę jednak z tobą po dzieci? – dopytałem, naprawdę nie chcąc, by mnie opuszczał. Tyle złych rzeczy może się wydarzyć, jak go przy mnie nie będzie... nie, nie mogę pozwolić, by ode mnie odszedł, bo na pewno stanie się mu krzywda. 
– Żebyś znów spadł ze schodów, jak wczoraj? Poradzę sobie z nimi spokojnie. Dwie minutki i już jestem u ciebie z powrotem – stwierdził, po czym ucałował mnie w czoło i wyszedł z salonu szybciej, niż zdążyłbym zareagować. No i co ja mam teraz zrobić? Muszę za nim iść. Muszę dopilnować, by krzywda się mu nie stała. 
Powoli zacząłem odgarniać wszystkie te koce z siebie, ale było ich tak dużo, że nim mi się to udało, Mikleo już był w salonie, z rozbudzonymi dziećmi. Kiedy tylko postawił je z ciężkim westchnieniem na ziemię, bo ewidentnie były dla niego za ciężkie, Hana od razu skierowała się w stronę kanapy, trochę nieporadnie próbując się na nią wspiąć. A więc moja mała księżniczka chciała być ze mną...? Ten gest strasznie mnie rozczulił. Oczywiście pomogłem dziewczynce we wspięciu się na materac nie chcąc, by się jej przypadkiem krzywda stała. 
– Odgrzać ci obiad? – usłyszałem, kiedy moja córeczka położyła się przy moim boku, podając mi swojego misia, bo przecież ten miś jej zawsze pomaga, to mi też musi pomóc. A przynajmniej tak mi tłumaczyła. 
– Nie, dziękuję, Owieczko, nie musisz się dla mnie trudzić – przyznałem, nie za bardzo mając ochotę na jedzenie. Miałem ochotę na to, by przytulić się do Mikleo, a nie mogłem się do niego przytulić, bo musiał zająć się domem. Nie rozumiem, po co, przecież jest czysto. Chyba. Jeszcze trochę tak średnio na oczy widziałem, miałem wrażenie, że tak trochę mgła mi przysłaniała widok, no ale skąd tu się mgła wzięła, to nie mam pojęcia. Chyba coś z moimi oczami musi być nie tak. 
– Zrobiłem rosół, specjalnie dla ciebie. Chciałem, byś się mógł rozgrzać od środka. Może ci jednak wleję troszkę do kubka? – mówił dalej, nie chcąc mi odpuścić. No i co ja z nim mam...? Może ja nic nie będę odpowiadał, bo i tak za mnie zdecyduje. 
– Nie wiem, czy w ogóle dam radę cokolwiek utrzymać w dłoniach, a nie chcę tutaj czegoś rozlać i koców pobrudzić – odpowiedziałem, biorąc misia Hany i przytulając ją ostrożnie do siebie. Ona też była taka cieplutka, i gdyby nie to, że wiedziałem, że jestem chory, pewnie bym się zaniepokoił. Chociaż... Ona dzisiaj jakaś taka dziwnie markotna i spokojna. Na pewno jest zdrowa? Co, jeżeli nie? Miki to się na niej powinien skupić, nie na mnie, ja jakoś sobie przeżyję... 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz