Słysząc, że mam się położyć od razu pokręciłem przecząco głową. Nie ma mowy, ja się nigdzie nie kładę, nie mogę iść się kłaść. Ja muszę pomóc Mikleo. Zajęcie się dziećmi wydaje się być całkiem trudne, i energochłonne, no ale skoro Mikleo o tym wspomniał, to znaczy, że w tym potrzebuje pomocy. Nie wiem za bardzo, czy dam sobie radę, samo obieranie ziemniaków było dla mnie trochę trudne i czasochłonne, a przecież nic takiego nie zrobiłem... no ale w końcu je obrałem. To się chyba liczy, prawda? A skoro z tym dałem sobie powoli radę, to i z dziećmi dam sobie radę z prawda?
– Nie, nie, ja ci pomogę przy dzieciach – powiedziałem gorliwie, wstając z krzesła. Troszkę mi się w głowie zakręciło, ale pewnie dlatego, że tyle siedziałem.
– Znów jesteś chłodny, może faktycznie lepiej będzie, jak pójdziesz się położyć – zauważył, kładąc dłoń na moim poliku.
– Nie jestem chłodny. Zastałem się trochę. Ale zaraz to rozchodzę i zajmę się dziećmi – powiedziałem, nie chcąc odpoczywać. Przecież odpoczywałem aż przez dwa dni. Poza tym, musiał potrzebować pomocy przy dzieciach. Gdyby nie potrzebował, nie wspominałby w ogóle o tym. A ja jestem dobrym mężem, i mu pomagam, kiedy tego potrzebuje. A teraz ewidentnie mnie potrzebuje.
Zrobiłem pierwszy krok. A potem drugi, i trzeci, i czwarty... jakoś tak blisko drzwi trochę zakręciło mi się w głowie, ale zignorowałem to głupie uczucie i szedłem dalej. A kiedy już przekroczyłem próg do salonu, pociemniało mi przed oczami i chyba upadłem.
Obudziłem się dopiero kilka minut później, kiedy Mikleo z trudem niósł mnie na kanapę. Skoro trochę odzyskałem przytomność, postanowiłem trochę mu pomóc i starałem się stanąć na własnych siłach. Mój mąż pomógł mi się położyć na materacu, opatulając mnie kocami. Wyglądał na... Złego. Bardzo złego. Ale dlaczego? Stało się coś? Znaczy, chyba straciłem przytomność, ale to tylko dlatego, że... sam nie mam pojęcia, dlaczego. Przecież czułem się lepiej. Nie powinienem już tracić przytomności. Powinienem mieć siłę i mu pomagać. Pracy jest coraz więcej, nie mniej, więc powinienem się bardziej postarać.
– Od tej pory leżysz tutaj, dopóki nie wyzdrowiejesz – mruknął zły, patrząc na mnie wściekle.
– Owieczko... – zacząłem, nie chcąc, by się na mnie gniewał. Ja chcę mu tylko pomagać, bo tego potrzebuje. To chyba nic złego, czyż nie? Pomoc jest dobra.
– Nie owieczkuj mi tu – syknął wściekle, wychodząc z salonu.
Jego słowa mnie zasmuciły. Opatuliłem się mocniej kocem, kładąc głowę na poduszce, czując się paskudnie. Naprawdę chcę tylko mu pomóc. Może jednak robię coś nie tak? Tylko co? Może ma mnie dosyć? Na pewno ma mnie dosyć. To ja już nic nie będę robić. Będę tu siedzieć i nic nie będę robić, tak jak tego chce.
– Dada – usłyszałem, i nim się zorientowałem, pojawiła się przy mnie moja córeczka. Tylko, jak ona tu weszła...? Musiała się jakoś sama wspiąć. Tylko nie wiem, kiedy.
– Cześć, córeczko – wymamrotałem, przytulając ją do siebie.
– Poczytasz mi? – poprosiła ładnie, no a ja co, miałem jej odmówić? Ledwo widziałem na oczy, ale i tak jak poczytam.
– Jak mamusię poprosisz o książkę, to poczytam – obiecałem jej, siląc się na jakikolwiek uśmiech.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz