czwartek, 18 stycznia 2024

Od Soreya CD Mikleo

No on chyba sobie żartował, że ja go tak po prostu do szpitala puszczę. Czy pamięta, jak się to skończyło ostatnim razem? Był ciągle wykorzystywany, bo nie potrafił powiedzieć nie, i w końcu doprowadził się do granic wytrzymałości. Jaką mam pewność, że teraz nie zdarzy się tak samo? Nie ma takiej mowy. Nie puszczę go tam. Po moim trupie. 
- Żeby znów cię wykorzystywali? Nie ma mowy. Ja się zajmę pracą. Widziałem ogłoszenie od drwali, że potrzebują pomocy – odpowiedziałem, wchodząc do domu ciesząc się, że w końcu będę mógł położyć te wszystkie zakupy na stole. Mój Boże, i że dzieci t będą musiały nosić do szkoły same? Ja mam z tym problem, a co dopiero sześcioletnie dzieci. Plecy im pękną chyba. 
- I znów to ty masz pracować? Nie czujesz się z tym źle? – mruknął niezadowolony, czego nie rozumiałem tak do końca. Przecież sam nie chciał wracać do pracy po tym, co o spotkało, a ja to kompletnie szanuję i zamierzam przypilnować, by trwało to już na zawsze. 
- Absolutnie nie, Owieczko. Pamiętasz, jak raz postanowiliśmy, że ja się będę zajmować, a ty pracą? Nie skończyło się to za dobrze – przypomniałem mu tę bardzo nieprzyjemną sytuację, której za nic nie chciałbym powtarzać. I on chyba też. 
- Możemy zabrać nasze rzeczy do pokoju? – spytał niewinnie Haru, stając przy swoich rzeczach. 
- Oczywiście. Pomóc wam? – dopytałem, patrząc niepewnie, jak nasze malutkie i tak delikatne dzieci zbierają swoje nowe plecaki i starają się w nich schować jak najwięcej rzeczy. Przecież one zaraz tych plecaków nie będą w stanie udźwignąć.
- Damy sobie radę – powiedziała hardo Hana, zamykając plecak i zakładając go na swoje wątłe ramiona. 
- Cóż, skoro tak uważacie... – westchnąłem cicho patrząc, jak uparcie idą w stronę schodów. Zupełnie jak mama. Damy sobie radę, wszystko będzie w porządku, a później się im krzywda dzieje. – Poza tym, to ty powinieneś zostawać z dziećmi w domu. Zdecydowanie bardziej cię kochają i bardziej za tobą będą tęsknić niż za mną – dodałem, wymieniając wodę w miseczkach dla zwierząt. 
- Hej, nawet tak nie mów. Kochają cię tak samo, jak kochają mnie – powiedział, starając się  mnie pocieszyć, ale ja doskonale znalem prawdę. Nie byłem ślepy, czy głupi. Znaczy, głupi to ja taki trochę byłem, ale nie aż tak, by takich oczywistości nie dostrzec. 
- Do ciebie zwracają się z każdym problemem, a do mnie? Tylko, czy mogę je uczesać. Albo gdzie jest mama. i kiedy mama wróci. Dobrze, że chociaż czesać umiem, bo wtedy tylko dostawałbym pytania związane z tobą – powiedziałem półżartem, półserio, odwracając się w jego stronę. – Dlatego ja zajmę się pracą, a ty naszymi szkrabami. Tak będzie dla was najbezpieczniej – dodałem, uśmiechając się do niego łagodnie. To rozwiązanie było wręcz idealne. Miki zostanie w bezpiecznym domu, gdzie nie grozi mu żadna krzywda, dzieci zostaną z ukochaną mamą, a ja przez kilka, kilkanaście dni będę musiał wstawać wczesnym rankiem i do wieczora rąbać drewno. Nie brzmi to zachęcająco, no ale co zrobić? Pieniądze są nam potrzebne, więc muszę się poświęcić. Na szczęście wiele wydatków nie mamy, więc długo tam pracować nie będę i zaraz wrócę do moich najbliższych. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz