niedziela, 28 stycznia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Dzisiaj z pracy wracałem trochę mniej zmęczony, aczkolwiek dalej jedyne, co najbardziej chciałbym zrobić po powrocie do domu, to pójść spać. Miałem jednak dzisiaj plany znacznie ambitniejsze, niż sen. Takie mam już w sumie trzeci dzień, no ale miałem nadzieję, że ten dzień w końcu zajmę się dziećmi, i mój mąż będzie miał spokój. Tak, na pewno ten dzień będzie tym dzisiejszym dniem. 
Dlatego jakież było moje zdziwienie, kiedy wszedłem do domu, i powitały mnie nie dzieci, a zwierzaki. Niepewnie wszedłem w głąb domu zauważając, że było tak okropnie... cicho. Miki spał na kanapie, co w ogóle dla mnie niepojęte było, czemu on śpi na tym niewygodnym meblu, ale dzieci nie było nigdzie. Ani w salonie, kuchni, w ich pokojach, naszej sypialni... nigdzie. I trochę spanikowałem. Jak tylko zorientowałem się, że dzieci nie ma w domu, pobiegłem do Mikleo, budząc go trochę mało łagodnie, no ale jak ja mam być łagodny, jak naszych dzieci nigdzie nie ma? 
– Miki, dzieci nie ma – odezwałem się spanikowany, wpatrując się w jego twarz. Jak ktoś ich znów porwał? Mój panie, przecież ja tego nie przeżyję... 
– Oczywiście, że nie ma. Są u Alishy – odparł spokojnie, powoli podnosząc się do siadu, pocierając zaspane oczy. 
– Co? – spytałem głupio, kiedy przerażenie jeszcze pulsowało mi w żyłach. 
– Dzieci zostały u cioci. Bardzo chciały tam zostać, więc się zgodziłem. No już, spokojnie, nic się nie dzieje – powiedział uspokajająco, kładąc mi dłonie na ramionach. Niby powinienem być spokojniejszy, no ale niepokój dalej we mnie buzował. 
– To na pewno mądre? A co, jak ktoś znów ich porwie? – dopytywałem, dalej nieprzekonany, aczkolwiek ociupinkę spokojniejszy. 
– Dzieci są teraz większe, mądrzejsze, a i sama królowa też jest ostrożniejsza. No już, naprawdę nie ma się czym martwić – kontynuował spokojnym tonem, ale... jakoś tak sam nie wiem. Niepokój dalej we mnie siedział. 
– To ja może po nie pójdę? By na pewno im się nic nie stało – zaproponowałem, czując lekki niepokój, kiedy moje dzieci przebywały w zamku, a to wszystko przez to, że kiedyś moja księżniczka została porwana. 
– Nic im się nie dzieje, są tam bezpieczne. A my mamy wolne popołudnie dla siebie. No chodź, usiądź obok mnie – zachęcił, klepiąc materac dłonią obok siebie. 
– No to popołudnie będzie dla nas, a wieczorem po nie pójdę. Tak dla pewności – kontynuowałem, ale i tak usiadłem obok mojego męża, nerwowo tupiąc nogą. 
– Spokojnie, wdech, wydech. I mam do ciebie wspaniałą nowinę. Nie będziesz musiał już pracować. Alisha zaproponowała mi pracę u siebie – odpowiedział, uśmiechając się do mnie lekko, czym mnie zaskoczył. I to mocno. Ale co? Jemu? I gdzie? Jako kto? To w ogóle bezpieczne jest? Nie byłem przekonany co do tego pomysłu. 
– No nie wiem. Już kilka razy się pracy podjąłeś i nie skończyło się to najlepiej dla ciebie. A ja już się powoli przyzwyczajam do tego, co robię, i dzisiaj nie jest to takie złe – odpowiedziałem, marszcząc brwi. Niby u Alishy powinien być bezpieczny, ale jakoś tak... no, bałem się o niego. I o dzieci. Bo dzieci to by raczej ze mną nie wytrzymały, ciągle tęskniąc za mamą. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz