Trochę nie rozumiałem, za co Mikleo się obraził. Za prawdę? No ale co ja mu poradzę, że jest taki mały, i słodki, i kochany... jeżeli do kogoś może mieć pretensje, to do swoich genów. Ja tylko mówię głośno jego cechy, które jest w stanie dostrzec każdy. Gdybym powiedział coś nieco bardziej osobistego, albo obraźliwego, to jeszcze bym zrozumiał, ale to? Nie powiedziałem nic złego. Co złego jest w tym, że jest taki malutki i uroczy? No dobrze, może nie jest aż taki malutki, ale jest ode mnie mniejszy, czyli jest malutki. Przynajmniej w moich oczach.
- Oj, no Miki... – zacząłem, kładąc swoje dłonie na jego drobniutkiej talii. – Ja nie chciałem cię obrazić, nie ma nic złego w byciu uroczym – dodałem, tuląc go do siebie.
Miki prychnął cicho, a ja naprawdę nie wiedziałem, co mam z nim zrobić. A to co miało znaczyć? Szedłem w dobrym kierunku, złym? Takie zagadki są dla mnie za trudne, byłem przecież głupi. Potrzebowałem jasnych znaków. A to nie był jasny znak. Nie dla mnie.
- Owieczko, przecież wiesz, że cię kocham, że jesteś dla mnie najcudowniejszy, najukochańszy, najpiękniejszy, i że żyć bez ciebie nie mogę. Nie obrażaj się na mnie – poprosiłem, wsuwając palce pod jego koszulę. Coś mi podpowiadało, że to będzie dobry pomysł. Pytanie tylko, czy ta intuicja dobrze mi podpowiadała. Tego nie wiem, ale zaraz się dowiem.
- Mhm – mruknął w odpowiedzi.
Nie wiedząc, co innego mam zrobić, postanowiłem z zaskoczenia zacząć go łaskotać. Słysząc, jak Miki wybucha głośnym śmiechem trochę się zaskoczyłem, nie tego się spodziewałem, znaczy, trochę się spodziewałem, ale nie aż tak głośnego śmiechu... ale nie przestawałem. Mikleo wił się pode mną, starając się jakoś obronić, ale nie na wiele się mu to zdawało. Miałem nad nim sporą przewagę. W końcu jednak tak się zaczął gwałtownie ruszać, że jakoś zrzucił nas z kanapy. Po tym także ja wybuchnąłem śmiechem. Nie to planowałem, ale może wyszło na moje.
- Wszystko w porządku? – zapytałem, kiedy się już uspokoiłem, a tak dokładniej, kiedy oboje się uspokoiliśmy.
- Mhm, trochę mnie tylko plecy bolą – odpowiedział, ocierając łzy śmiechu ze swoich policzków, które teraz były tak cudnie uroczo rumiane. Przepiękny widok. Mógłbym się na niego patrzeć cały czas i jeszcze dłużej.
- Ale już nie jesteś na mnie obrażony? – dopytałem, przyglądając się mu z uwagą i nadzieją. Nie chciałem, by był na mnie zły. Czy obrażony. Nigdy w życiu. Ja od tego cierpię i umrzeć mogę. Znaczy się, nie wiem, czy to drugie faktycznie mnie obowiązuje, ale takie mam odczucie.
- Już nie. Właściwie, to od dawna nie byłem – wyjaśnił, co mocno mnie zaskoczyło. Jak to nie był? A te prychnięcia i mruknięcia na każde moje zdanie? To co to niby miało być?
- To czemu się zachowywałeś, jakbyś był? – spytałem, pusząc delikatnie swoje poliki. Ja tu się dwoję i troję, a ten tylko udaje. I jak tu po tym nie mieć złamanego serca?
- Bo chciałem twojej atencji – wyjaśnił, na co napuszyłem się jeszcze bardziej.
- Przecież zawsze ją masz – bąknąłem, i w tej chwili to ja byłem obrażony na niego.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz