wtorek, 30 stycznia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Już czułem, że to zmierza w tym nie do końca najlepszym kierunku. Miał rację, nie chciałem, by szedł do pracy, bo po prostu się o niego bałem. Tyle złych rzeczy się zawsze wydarzało, kiedy byliśmy za długo rozdzieleni, a to on się dawał wykorzystywać, a to ktoś jego chciał wykorzystać, a to coś go zaatakowało... no i ja go mam tak po prostu puszczać samego na tak długi czas i nie zwariować? No ale też jeżeli ma tu w domu siedzieć, i czuć się okropnie jak w więzieniu, to niech lepiej już idzie do tej pracy. Jakoś to wytrzymam. Nie chcę, by postrzegał to miejsce jako więzienie. Tu ma się czuć bezpiecznie i swobodnie. A takie więzienie jest raczej przeciwieństwem tych dwóch rzeczy. 
- Też cię kocham, Owieczkę. I chcę, byś się czuł dobrze, dlatego jeżeli czujesz, że musisz iść do tej pracy, to idź. Ja cię powstrzymywać nie będę, i nawet nie mogę tego zrobić – odpowiedziałem, gładząc go po plecach. 
- W sumie, to aż tak bardzo nie chcę. Tak tylko zaproponowałem takie rozwiązanie, bo jest ono znacznie dla nas pod każdym względem – wyjaśnił, ale ja wiedziałem, że wcale tak nie było. Znaczy, może to było prawdziwe tylko w jakiejś części, ale na pewno nie zaproponował tego tylko i wyłącznie z tego powodu. 
- Miki, oboje dobrze wiemy, że to nie dlatego. No i skoro powiedziałem ci już tak, to możesz do niej iść. Tylko uważaj na siebie. I dawaj znać, gdybyś czuł, że coś było nie tak. Bardzo chcę, byś był szczęśliwy – odpowiedziałem, gładząc go po poliku. 
- No i jestem szczęśliwy. Z tobą – odpowiedział uroczo, na co się uśmiechnąłem delikatnie. On to naprawdę przuroczy jest. I nie wiem, czemu mówi mi, że nie. On słuchał czasem tego, co mówił? Albo widział siebie w lustrze? Przecież on był w całości stworzony ze słodkości, moja Owieczka przesłodka. 
- I tak jeszcze przemyśl to porządnie. A teraz mogę wypić swoją kawę? Bo mi wystygnie. A jak mi wystygnie, to jest bardzo niedobre. A ja czerpię przyjemność z picia ciepłej, wręcz gorącej kawy, nawet w gorące dni – poprosiłem, naprawdę mając ochotę na moją kawę. Rano wypiłem taką zimną i niedobrą, i tylko poranny seks ratował poranek od bycia beznadziejnym. A poza tym, mogę go mieć a kolankach i pić cudownie pyszną kawusię. Dwie wspaniałe rzeczy w jednym. 
- Ależ oczywiście – odpowiedział, podając mi kubek. 
- Dziękuję, słoneczko – odezwałem się zachwycony, zabierając się za picie. – Wypiję kawę i pójdę po dzieci, co? – zaproponowałem po chwili, jakoś tak dziwnie czując się  bez maluchów. Jakoś tu za cicho było. I spokojnie. Trochę od tego się odzwyczaiłem. Już nie mówiąc, że kiedy tylko usłyszałem, że moje dzieci są same u Alishy, troszkę czuję niepokój. Minęło bardzo dużo czasu od tamtego wydarzenia owszem, ale to nadal jest w mojej pamięci i raczej prędko jej nie opuści. 
- Ale po co? – dopytał, patrząc na mnie z niezrozumieniem. 
- No jak to po co? By były bezpieczne u nas, bo u nas zawsze są bezpieczne – odparłem, też patrząc na niego z niezrozumieniem. To było w końcu bardzo logiczne. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz