środa, 24 stycznia 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Zadowolony z powodu tego, że mój mąż poszedł za mną do łóżka. Naprawdę próbowałem zasnąć bez niego, ale... no, po prostu nie potrafiłem. Kręciłem się z jednej strony na drugą, układałem jakoś dziwnie poduszki, przykrywałem się, odkrywałem... i nic to nie dawało. A teraz, jak mój Miki był przy mnie, wystarczyło tylko mocno się do niego przytulić, wsunąć nos w jego włosy i zaciągnąć się jego zapachem, i po tym sen przychodzi sam. 
Poranek nadszedł szybko. Bardzo szybko. Zdecydowanie za szybko. Nie zdążyłem się nawet wyspać. Ledwo zamknąłem oczy, a już trzeba było je otwierać. Czemu zdecydowałem się zacząć pracę u drwali? Przecież oni zaczynają pracę tak wcześnie, i pracują chyba do szesnastej, czy siedemnastej, a jak dobrze pamiętam, niekiedy nawet do osiemnastej... Mogłem się jeszcze troszkę wstrzymać, zobaczyć, czy nie ma jakichś innych ofert, nieco lepszych dla mnie i mojej rodziny, ale nie, musiałem od razu przystąpić do pracy, bo przecież potrzebowaliśmy pieniędzy... za bardzo prę do przodu. I się nie zastanawiam. A Miki mnie czasem nie powstrzymuje, a czasem powstrzymuje, i z jednej strony dobrze, że mnie nie powstrzymuje, bo może wkrótce się nauczę, ale znam trochę siebie i wiem, że się nie nauczę. Za głupi na takie rzeczy jestem. 
Niezadowolony i niewyspany powoli podniosłem się z łóżka, patrząc przez chwilę na Mikleo. Ale on sobie spokojnie spał, wtulony w poduszkę, i niczym się nie przejmując... urocze to było. Co prawda, za kilka godzin będzie musiał wstać i zająć się dziećmi, no ale jeszcze troszkę może sobie pospać. Nachyliłem się nad nim, by go ucałować w czoło, a następnie wstałem z łóżka, musząc się w końcu ruszyć. Wpierw poszedłem do łazienki, musząc umyć twarz i się trochę ogarnąć. Wyglądałem paskudnie, ale to akurat nic nowego. Wyjdę trochę na słońce to mi się poprawi. Przynajmniej troszkę. A jak już się ogarnąłem, to trzeba było się jakoś ubrać. Pamiętając, że Miki nie lubił, kiedy do takiej fizycznej pracy zakładam jakieś ładne koszule, wybrałem teraz taką z plamami, których już się raczej nie wypierze. 
Poszedłem na dół, witając się ze zwierzakami i przygotowałem sobie kawę. Bez kawy w końcu nie dało się rozpocząć dnia. A przynajmniej ja tak uważam. Jeszcze przy okazji nakarmiłem kociaki, które ewidentnie głodne były. Myślałem, że Lucky też był głodny, bo nie odstępował mnie na krok, ale zorientowałem się po czasie, że on wie, że ja wychodzę i chce wyjść ze mną. 
- Musisz zostać z nimi, kolego. Ktoś ich musi bronić pod moją nieobecność – powiedziałem do niego cicho, gładząc go po pysku, na którym już pojawiły się siwe włoski. Nic dziwnego, nasz piesek już na karku troszkę ma tych lat. – Wrócę do was szybko – dodałem, drapiąc go za uchem. 
Psiak za bardzo nie wydawał się być zadowolony, no ale nie miał wyjścia. Ja tez nie chcę za bardzo wychodzić do pracy, wróciłbym do łóżka, ale niestety nie mogłem sobie na to pozwolić. Tyle dobrego, że nie obudziłem Mikiego, co czasem mi się zdarzało, i czego bardzo robić nie lubiłem, bo przecież mój mąż ma spać, a nie siedzieć ze mną na dole wczesnym rankiem, podczas kiedy ja piję kawę... Pożegnałem się jeszcze z naszymi kochanymi kotkami i dopiero wtedy mogłem spokojnie wyjść na zewnątrz, by udać się na miejsce wycinki, gdzie spędzę najbliższe kilka godzin.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz