Nim się zorientowałem, Mikleo już nie było. Mój panie, i jak ja mam nad nim nadążyć? I jak ja mam go zostawić? Przecież to nie jest możliwe. Że też dzisiaj ta pełnia musiała się zdarzyć... Chociaż wiem, że może nad tym panować. Dzisiaj przecież pokazał, że nie tylko pstro mu w głowie, pomimo tego, że przecież pełnia jest, tak więc jak będę musiał wyjść do pracy, na pewno będzie ładnie siedział w domu. Albo nad jeziorem, gdzie mu tam wygodniej będzie.
– Może zjedzmy watę cukrową... Albo nie, chodźmy na lody... o, tam dalej jest stoisko z grzańcem! – Miki, zamiast oczywiście wybrać jedną rzecz, już chciał trzy i jak szybko je chciał, tak szybko mu się odechciało.
– Skarbie... jedna rzecz na raz. I tak zanim ci cokolwiek kupię, musimy poczekać w kolejce – odpowiedziałem, starając się jednak go trochę utemperować.
– W kolejce? No tak... a to może chodźmy potańczyć, tam jest muzyka – zaproponował, znajdując już sobie nową atrakcję.
– Dobrze, pójdziemy, tylko trzymaj się blisko, za dużo tam ludzi – mruknąłem, chwytając go za ramię i przyciągając do siebie.
– Będę tańczył tylko dla ciebie – obiecał, ale dalej czułem swego rodzaju niepewność.
– Jakbyś tańczył tylko dla mnie, to tańczyłbyś w domu – burknąłem, idąc za nim bliżej tego zespołu.
– To też mogę zrobić, jak już wrócimy – wymruczał, uśmiechając się ładnie. Oj, Mikleo igra z ogniem. Wiedziałem jednak, że do tego nie dojdzie, bo jak wrócimy do domu, to on zostaje, a ja idę do pracy.
– Jak wrócimy, muszę się zbierać do pracy. Na takie rzeczy przyjdzie czas, skarbie, ale to nie dzisiaj – odezwałem się i pocałowałem go w czubek głowy.
– Zostawisz mnie? – spytał smutno, pusząc policzki i wyglądając jak taki biedny szczeniaczek. Jakby ktoś w tej chwili zwrócił na niego uwagę, to jeszcze by sobie pomyślał, że przecież mu krzywdę robię.
– Skarbie, muszę, tak? Mam pracę. Ledwo ją zacząłem, nie dostanę wolnego, ponieważ mój mąż szaleje z powodu pełni. A ty chcesz tu się napić, tu zjeść, tu potańczyć, tu trzeba jedzenie zwierzakom kupić, dzieciom... Pieniądze muszę zarabiać – powiedziałem, spokojnie mu wszystko tłumacząc.
– To ja pójdę z tobą do pracy – zaproponował, strasznie chętny do trzymania mi towarzystwa. – Usiądę w kąciku i będę grzecznie czekać, aż skończysz pracę. I trochę się napiję, by mnie twój szef nie wyrzucił.
– Obawiam się, że to bardzo zły pomysł. Za dużo tam pijanych ludzi. I ty też się upijesz. A pijani ludzie i ty wśród nich to zdecydowanie nie jest dobre połączenie. Nie chciałbyś przecież, bym zaczął obijać te pijane pyski, tak?
– No... nie chciałbym – westchnął ciężko, niepocieszony. – Ale też nie chciałbym być sam. Bardzo nie lubię być sam. Potrzebuję cię.
– Dasz radę. Pójdziesz nad jezioro z Banshee, trochę sobie popływasz, może coś w ogrodzie porobisz, może coś w domu znajdziesz do roboty, jak sprzątanie, czy... nie wiem, coś tam wymyślisz, mądry jesteś – powiedziałem, starając się go choć trochę pocieszyć. – A teraz, póki mamy czas, to potańczmy. Albo napijmy się, czy tam zjedzmy, co tylko chcesz.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz