sobota, 9 listopada 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Dzisiaj totalnie go nie rozumiałem. Najpierw strasznie naciska na to, że teraz już zaraz idziemy na spacer, potem obserwuje na drzewach niewidzialne wiewiórki i teraz, po tych kilkunastu, no, może nawet kilkudziesięciu minutach stwierdził, że się nudzi i już teraz chce do domu. A jak wrócimy do domu, będzie mu się nudzić w domu. Przecież on ledwo powinien być w stanie chodzić. I patrząc po tym, jak chodzi, ten dyskomfort odczuwa, ale czy go to powstrzymuje? Absolutnie nie. To zadziwiające, w normalnym dniu, jakbym go tak potraktował, to przecież Mikleo by się z łóżka nie ruszył. A jakby się ruszył, to by taki obolały chodził, i daleko by nie zaszedł. Pewnie jutro ten ból bardziej odczuje. 
– A masz pomysł, co będziesz robić? – zapytałem, kierując się oczywiście za nim. Za nic go dzisiaj samego nie zostawię. 
– Na pewno coś wymyślę – odpowiedział, na razie się tym nie przejmując. No tak, teraz się nie będzie przejmować, a jak dotrzemy, to nagle okaże się, że jednak nic nie wymyśli. Chyba jednak będę musiał ją zająć się jego aktywnością, chociaż odrobinkę się tego obawiam. Wolałbym, by jego wpierw doszło do siebie, by nie pogłębiać jego obrażeń i obtarć, które na pewno już teraz ma. I jak ja go mam zostawić wieczorem samego, jak będę szedł do pracy? 
– Może nad jezioro pójdziemy? Popływasz sobie. Zregenerujesz ciało – zauważyłem słusznie, patrząc z uwagą na jego skórę, na której są ślady po ugryzieniach, i stłuczeniach, i malinkach... No, trochę ich było. 
– Albo chodźmy na randkę! – zaproponował nagle, podskakując z ekscytacji. 
– Na randkę? –powtórzyłem, trochę go nie rozumiejąc. 
– No tak, na randkę. Na jakąś kolację do restauracji. Albo na deser do kawiarni. O, albo na jakieś atrakcje! Jakieś święto jest, tak? Musi więc coś tu być. Zjadłbym lody. Albo gofry z mnóstwem dodatków. Albo ciastko... O, albo bym się napił. Może jakiegoś drinka, albo wina, albo... – zaczął wymieniać dwadzieścia pomysłów na raz i jestem pewien, że bardzo chciałby to wszystko na raz zrobić. To jednak obawiałem się, że byłoby tragiczne w skutkach, jakby tak wszystko zaczął mieszać. 
– Dobrze, spokojnie, zastanów się, co takiego chcesz zrobić. Jeżeli chcesz jednak iść do miasta, wpierw i tak musimy wrócić do domu, po pieniądze, a później się zastanów, co zrobimy. Chcesz na kolację, zabiorę cię na kolację. Albo zrobię kolację, wraz z winem, które tak lubisz, jedna butelka już jest otwarta przecież. Albo faktycznie pójdziemy na miasto, może zobaczymy te atrakcje, kupię ci gofry, lody czy co tam chcesz. Weź jednak pod uwagę to, że nie możesz wszystkiego mieszać, bo później wie pochorujesz. Chyba kiedyś coś tak zmieszałeś, pamiętasz? Mi się coś takiego kojarzy, że było. I to na pewno nie było nic przyjemnego dla ciebie – przypomniałem mu łagodnie, musząc zachować ten zdrowy rozsądek. 
– No tak, tak... Ale tak bardzo mi wszystkiego chciałbym spróbować – westchnął ciężko, niepocieszony tym faktem. 
– Mamy całą wieczność, by spróbować wszystkiego – uspokoiłem go i ucałowałem go w policzek. – Dlatego zdecyduj się na jedną. Może dwie – dodałem, uśmiechając się łagodnie. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz