Oj, szczerze wątpiłem, czy będzie to spokojny dzień. Odkąd trwał ten festyn, święto czy co to tam sobie teraz tutaj trwa, ludzi do knajpy po atrakcjach ciągnie. Ciągnie ich do kufla, do kieliszka, i to widzę stałych bywalców, i nowych, i wszyscy po równo sprawiają mi kłopoty. I coś tak czuję, że tak to będzie trwać do końca tygodnia.
– Niestety, skarbie, spokoju ostatnio u nas się nie zazna. Rzadko kiedy jest tam oczywiście spokojnie, ale przez te wydarzenia ostatnio jest go jeszcze mniej. To, że jeszcze nikogo nie zabiłem, to i tak niemały sukces. Nie robią nic tylko śmierdzą i chleją – mruknąłem niezadowolony, przypominając sobie pracę. Niestety, musiałem pracować w takim miejscu, do innych prac się nie nadawałem. Wcześniej, jako anioł, pracowałem... cóż, wszędzie. Gdzie potrzebna była praca, tam byłem. Teraz nie mógłbym tak robić. Szanuję się. I nie lubię ludzi. Za to lubię ich bić po mordach. Szkoda tylko, że oni irytują mnie jeszcze bardziej, a do tego wszystkiego jeszcze śmierdzą. Zawsze miałem tak wyczulony węch, czy to ostatnio coś ze mną było nie tak? Na to swoje plusy, mogę czuć cudowny ciasteczkowy zapach mojego męża, który przecież jest piękny, uzależniający, słodziutki. No ale te minusy... Śmierdzą okropnie.
– To jest ich sposób na odreagowanie stresu – a Mikleo, oczywiście, musiał ich usprawiedliwić. Jak dla mnie jest różnica pomiędzy delikatnym piciem, dla relaksu, dla nastroju, a chlaniem na umór, by później takich na wpółmartwych muszę wywalać. Albo rozdzielać i wywalać.
– To nałóg, który wyniszcza, a oni zamiast z nim walczyć, pogrążają się w tym chwilowym stanie przyjemności i zapominają o wszystkim, popełniają najgorsze zbrodnie, krzywdząc przy tym niejednokrotnie najbliższych tylko po to, by w niedzielę pójść do kościoła i pomodlić się, bo przecież są wierzący. Dla takich jak oni nie ma wyjaśnień. Jest tylko obrzydzenie – odpowiedziałem, podnosząc się z łóżka, by zmienić ubranie na czyste i nie ubrudzone nasieniem mojego męża.
– Jak wam zauważyłeś, oni nie są tego świadomi. Są zagubieni i należy pokazać im drogę – odpowiedział, dalej trwając przy swoim zdaniu.
– Właśnie. I zamiast pokazywać drogę, twój Bóg każe cię za to, że mnie pokochałeś, zamiast skupiać się na właściwych problemach – mruknąłem, zapinając koszulę. To przedziwne, bo dla innych demonów takie zniszczenie, skorumpowanie, to przecież uczta, tyle dusz za praktycznie pół darmo. Ja czuję się niezbyt dobrze, czuję obrzydzenie, kiedy znajduję się w takiej grupie. Moją domeną jest zemsta. Ci ludzie... zemsty nie chcą. Są jedynie obrzydliwi.
– On... ma inne rzeczy na głowie – usprawiedliwił go Mikleo.
– No tak, trzeba ukarać swoich wojowników za zdolność kochania, bo on sam nie jest do niej zdolny, a tylko udaje, że wszystkich kocha, bo jest uzależniony od wielbienia – mruknąłem, zapinając pasek, który jeszcze jakiś czas temu oplatał nadgarstki Mikleo. Oj, ja ten pasek będę naprawdę bardzo lubił... – Będę się zbierał. Uważaj na siebie, odpocznij, może przejdź się nad jezioro z Banshee, byś poczuł się lepiej, wrócę nad ranem, tak, jak zawsze – obiecałem, podchodząc do niego, by móc ucałować jego słodziutkie usta. Żeby jeszcze pamiętał o ich smarowaniu byłoby dobrze.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz