środa, 13 listopada 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Mimo, że byłem na niego zły, nie mogłem go całkowicie zostawić samego. Zwłaszcza, jak się do mnie odzywa w ten smutny sposób, i robi te szczenięce oczka... i ja mam mu powiedzieć nie? Nie potrafiłbym. Bez słowa wsunąłem się obok niego pod tę kołdrę, a Mikleo za długo nie czekał, tylko od razu wtulił się we mnie, mocno się tuląc. Dlatego i ja ostrożnie go przytuliłem do siebie, trwając przy nimi dając mu to, czego potrzebował. 
– Daj mi znać, jeżeli czegoś jeszcze będziesz potrzebować – powiedziałem cicho, gładząc jego policzek. 
– Potrzebuję tylko ciebie – wyznał, zamykając oczy. Teraz może już dość. Zająłem się nim, schłodziłem go, napoiłem gorącą czekoladą, także zrobiłem wszystko, co do zrobienia było. 
– Bardziej niż mnie potrzebujesz snu – wypomniałem mu, gładząc go spokojnie i tym samym go usypiając. 
Miałem nadzieję, że po mojej opiece będzie się czuł lepiej, ale nie jestem pewien, czy to podziałało. Dalej był gorący, słaby i nie do życia. Co się stało...? Już sam nie wiem, co obwiniać, jego głupotę, czy siebie za to, że tak na niego zaskoczyłem. 
Powiedziałem chwilę przy nim, cierpliwie czekając, aż zaśnie, a jego sen stanie się głęboki. Nawet kiedy miałem pewność, że śpi, cierpliwie przy nim trwałem. Póki nie musiałem wstawać, nie wstawałem, zostawiając na jeszcze trochę zwierzaki same sobie. One sobie jakoś beze mnie poradzą. A Miki? Coś czułem, że wstałbym, a on już by coś zaczął kombinować, ot cały Miki. I tak go kochałem najbardziej na świecie. Gdyby to ode mnie zależało, zabiłbym dla niego, byleby tylko był bezpieczny. 
W końcu jednak trzeba było wpuścić Psotkę z Banshee do domu, i dać im jeść. Wystarczyło, że trochę się ruszyłem, i Mikleo już otworzył swoje oczy, rozglądając się niepewnie po pokoju. Jakim cudem on się przebudził, skoro spał sam snem spokojnym i głębokim, a ja nie wykonywałem gwałtownych ruchów? Nie mam pojęcia, ale nie podobało mi się to. Miałem nadzieję, że uda mu się spać, kiedy ja będę w pracy. 
– Sorey? – spytał niemrawo, przecierając zaspane oczka. 
– Jestem, jestem. Muszę zająć się zwierzakami i już do ciebie wracam – obiecałem, opatulając go kołdrą, by nie zmarzł za bardzo. 
– Obiecujesz? – dopytał, jakby zaraz miał mi się tu rozpłakać. 
– Obiecuję, obiecuję. Czekaj tu grzecznie i spróbuj zasnąć – odezwałem się i ucałowałem go w czubek głowy. 
Tak jak mu obiecałem, starałem się zrobić wszystko najszybciej, jak potrafiłem. Zwierzaki szybko oporządziłem i wygłaskałem, by nie poczuły się zaniedbane, i po tym wróciłem do mojego na wpół przytomnego męża. Miałem cichą nadzieję, że zaśnie, kiedy to nie ma mnie obok, ale ledwo zamknąłem za sobą drzwi, a jego oczy od razu się otworzyły. Niedobrze, bardzo niedobrze... 
– Już jestem. Jest może coś, co mogę zrobić, by naprawdę poprawić twój stan? Mam cię zanieść do wody, przygotować jakieś dziwne zioła do picia, spalić tę przebrzydłą wioskę? Zrobię wszystko, byś tylko poczuł się lepiej – odezwałem się, siadając obok niego na materacu i chwytając jego dłoń, którą zacząłem powoli gładzić, przez cały ten czas wpatrując się w jego biedną, chorą twarzyczkę. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz