piątek, 8 listopada 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Korzystałem z jego ciała jak tylko chciałem, zarówno pod względem seksu, jak i ugaszenia pragnienia na jego krew. A Mikleo podczas tego wszystkiego wydawał z siebie naprawdę różne odgłosy, od cichych jęków zaczynając i zakończywszy na głośnych, cudownych krzykach. Nie było dla mnie zaskoczeniem, że w końcu jego gardło było zdarte i znacznie przycichł, ledwo potrafiąc mówić. I że on mi chciał zagrozić brakiem dotyku...? Patrząc na jego padniętą, ale też wyrażającą zachwycenie twarz szczerze wątpiłem, by długo wytrzymał. To byłaby raczej kara dla niego. 
– Przerwa, co? – zapytałem, chwytając jego pośladki, by móc się z niego wysunąć. Widziałem, że nie miał siły, by chociażby ruszyć palcem, a co dopiero, by unieść biodra. 
– Mhm – wymamrotał cichutko, opierając policzek o moją klatkę piersiową. 
– Wiesz, że jeszcze musisz się umyć, prawda? – zapytałem, gładząc jego policzek jednocześnie tym samym wycierając resztkę z jego nasienia, które to jakimś cudem gdzieś tam zawędrowało, i ciężko mi było stwierdzić, czy to moje, czy jego. 
– Mhm – powtórzył, zamykając oczy. Czyli z kąpieli nici... Powinienem go chociaż opatulić jakimś kocem, by nie wybrudził pościeli. Wystarczy mi w zupełności, że muszę tutaj salon posprzątać. Że też tyle brudu po tak wspaniałej przyjemności... 
– Mhm – powtórzyłem jego własne słowa, mocniej zaciskając palce na jego udach i bez problemu podnosząc się z nim. Jak mógłbym mieć z nim problem, kiedy on waży tyle, co nic? Takie szczuplutkie chucherko z niego... 
Poszedłem więc wraz z nim do sypialni, położyłem go do łóżka, opatuliłem cienkim kocykiem, aby nie było mu za gorąco i też żeby było mu wygodnie i komfortowo. Mikleo mi całkowicie odpłynął, nie reagując na nic i na nikogo. Strasznie go wymęczyłem, aż mi tu całkowicie padł. I bardzo dobrze. O to mi przecież chodziło, by sobie ulżyć, i by jego ukarać. Chociaż, dla niego taka kara to jak nagroda...
Kiedy to się upewniłem, że mój mąż sobie spokojnie śpi, i nic jego snu nie będzie zakłócać, wróciłem do salonu. Musiałem go w końcu wysprzątać, było tu mnóstwo krwi i nasienia, a także porozrzucanych przedmiotów. W pewnym momencie zrzuciłem wszystko ze stołu jednym ruchem ręki, by móc na nim wyruchać Mikleo, no i teraz wszystko jest na ziemi... Z niechęcią zacząłem tu wszystko ogarniać, chcąc by zapanował tu porządek. Zresztą, co takiego innego miałem zrobić? Miki spał, zwierzaki albo mi poznikały, albo są na dworzu, dzieciaków nie ma, ja spać nie mogłem... Znaczy się, mogłem, ale wolałem nie ryzykować uzależnieniem od tego. 
Spokojnie sobie sprzątałem i wszystko ogarniałem, aż w pewnym momencie poczułem czyjeś cieniutkie rączki oplatające moją talię. 
– A ty spać nie powinieneś spać? – zapytałem, odwracając się w stronę mojego męża, który to ledwo trzymał się na nogach. Narzucił na siebie tylko moją koszulę, przez co wyglądał super słodziutko. Aż chciało się go tak schrupać. 
– Smutno mi tam bez ciebie – wymamrotał, nie odwracając się ode mnie nawet na sekundę. Co za mała przylepa z niego. 
– Odpoczywać musisz. Rozgrzany jesteś. I słaby – zauważyłem, gładząc jego policzek. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz