Jego słowa mnie zaskoczyły, jak to są rzeczy gorsze? Co może być gorszego od demona, który ledwo co nad sobą panował? Demon, który nad sobą nie panuje, to oczywiste, ale do tego stanu nie brakuje mi aż tak dużo. Jedno jego przewinienie i znów się zdenerwuję, nie panując nad sobą. I znów go skrzywdzę. A on powie mi, że się nic takiego nie stało, i że mi wybacza. A tak nie powinno być, powinien mnie zostawić już dawno temu, co więcej, w ogóle nie powinno mnie tu być. Na to jednak nie jestem w stanie wpłynąć, znaczy, chciałem, ale Mikleo od razu musiał to wyczytać z moich myśli i obwieścić, że jeżeli ja coś sobie zrobię, on także będzie chciał sobie zrobić krzywdę. Nie byłem pewien, czy byłby w stanie to zrobić, był to w końcu grzech, ale ja już go niejednokrotnie do popełnienia grzechu zachęcałem. Przez to może mieć teraz mniejsze opory do popełnienia kolejnego grzechu.
- Niewiele mnie dzieli od tych gorszych osób i rzeczy. Jedno załamanie, tak właściwie i jestem jedną z najgorszych osób w twoim życiu – przyznałem cicho, chowając go pod swoimi skrzydłami, by ochronić go przed całym tym złym światem.
- Gdybyś był tą najgorszą osobą, wykończyłbyś mnie już dawno. Przypisujesz sobie za bardzo złe cechy, nie dostrzegając tych dobrych, swojej opiekuńczości i poniekąd dobroci. Zło, zamiast cię przyciągać, odrzuca cię, a to już naprawdę dużo. Jestem z ciebie dumny – wyznał, delikatnie gładząc moje czarne pióra. Dumny... nie ma z czego być dumnym. Zło obrzydza mnie i chcę wszystkich ich zabić, to ma być powód do dumy?
- Tęsknisz za swoimi skrzydłami? – zapytałem, obserwując go z uwagą.
- Nie, niespecjalnie. I tak nie są mi potrzebne. Ale twoje są bardzo przyjemne w dotyku, takie aksamitne – wyjaśnił, dalej je delikatnie gładząc. To było nawet... przyjemne, co przecież było dziwne, bo gładził same pióra, które żadnych zakończeń nerwowych nie miały. Nie powinno być to dla mnie ani przyjemne, ani nieprzyjemne, w ogóle nie powinienem tego czuć, a jednak nie chciałem, by przestawał.
– Nie są potrzebne? Po odchowaniu dzieci chciałeś przecież wyruszyć w podróż, i jak my to zrobimy? – zapytałem, gładząc łagodnie jego plecy, czując każdą wypustkę na jego kręgosłupie.
– No tak... Ale mamy jeszcze nogi – odpowiedział, na co westchnąłem cicho.
– Na pieszo to nam zajmie całą wieczność. Ja wiem że mamy taką wieczność, ale bez przesady. Chciałbym jeszcze zdążyć wychować jedną córkę. Albo syna. O ile oczywiście dalej chcesz urodzić mi kolejne dziecko – wyznałem, przypominając mu ten drobny fakt.
– Oczywiście, że chcę. I zdążymy. A jak będzie bardzo wolno, to użyję wody. W wodzie jestem bardzo szybko – wyjaśnił, na co pokiwałem powoli głową.
– O ile rzeka będzie na tyle głęboka, byś mógł w niej pływać, i o ile będzie gdzieś tam blisko miejsca, które to chcemy odwiedzić. Albo po prostu będziemy szukać właśnie takich miejsc, które są otoczone rzekami... W razie czego mogę cię wziąć na ręce i będę leciał i z tobą, i z pakunkami, na pewno dam sobie radę – zaproponowałem, głośno myśląc nad rozwiązaniem tego drobnego problemu.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz