czwartek, 28 listopada 2024

Od Soreya CD Mikleo

 Od razu tam specjalnie... Co to za zakład bez jakichś urozmaiceń, problemów... Nudny. Przeszkody muszą być, by za spokojnie w życiu nie było. Spokojnie przyglądałem się, jak Mikleo pije zioła, zaraz po tym chcąc go wysłać do łóżka. On powinien spać, leżeć i wypoczywać, a nie stać. Jeszcze trochę go popilnować mogę, do wieczora, a potem znów do pracy. Zdecydowanie za mało tego wolnego mi dali, ale jakoś to wytrzymam. 
– Już? Dobre? Działa? – zapytałem, kiedy Mikleo odłożył pusty już kubek. 
– Bardzo dobre, ale czy działa, nie wiem. Dopiero się dowiem, wpierw trzeba im dać trochę czasu, by zaczęły działać. Aczkolwiek jak je piłem, nie podrażniały mi gardła, więc już coś jest lepiej – wyznał, na co cicho odetchnąłem z ulgą. Działa... to bardzo dobrze. Nie po to tyle pieniędzy wydawałem i chodziłem po różnych ludziach, by teraz to nie działało. Tyle dobrego, że ci ludzie nie byli źli, a to bardzo miła odmiana w tym paskudnym mieście. 
– To bardzo dobrze, a teraz chodź się położyć, już się wystarczająco nadchodziłeś i nadwyrężyłeś swe biedne mięśnie – zdecydowałem, zabierając od niego brudny kubek, by go oczywiście umyć. 
– Ale mam iść tam sam? – zapytał, nie do końca z tego zadowolony. 
– Dołączę do ciebie, co ty na to? – zapytałem, na co Mikleo wyraźnie się ucieszył. Jaki on jest prosty, i jednocześnie troszkę głupiutki. Położenie się sprawiłoby, że czułby się lepiej, że by odpoczął, ale nie, bo on sam nie chce. Co za uparciuch. To, że położę się obok nie sprawi przecież, że wyzdrowieje szybciej. Chciałbym, aby to tak działało, byłoby to dla nas znaczne ułatwienie, niestety to nic nie daje. 
– Z tobą zawsze – powiedział cichutko i uśmiechnął się do mnie promiennie, co było naprawdę przepiękne. Mógłbym patrzeć na ten uśmiech całą wieczność i nigdy by mi się to nie znudziło. 
– Nakarmię więc zwierzaki i już do ciebie idę. I jeszcze umyję kubek – zdecydowałem, zabierając się za wykonywanie swoich obowiązków. Kotów co prawda od dawna nie widziałem, aczkolwiek jedzenie z ich miseczek znika, tak więc muszą gdzieś tu być i sobie jeść, kiedy nie patrzę. Że też dalej się do mnie nie przekonały... zwierzaki są naprawdę dziwne, nic złego im nie robię, dbam o nie jak zawsze, a one i tak zdania nie zmieniają. 
– Ja to zrobię – zaoferował się, podchodząc do zlewu, aby po sobie umyć ten kubek. 
– Miki... – zacząłem ostrzegawczo, na co mój mąż uśmiechnął się niewinnie. 
– O, już. Widzisz? Żyję, nic mi się nie stało. Jeszcze tylko zwierzaki... – zaczął, są ja stwierdziłem, że to dosyć tego dobrego. Za miły dla niego byłem, co od razu wykorzystał, robiąc wszystko to, na co miał ochotę, a czego nie powinien. 
– Do łóżka – rozkazałem, brzmiąc na już zdecydowanie bardziej stanowczego. To było drugie ostrzeżenie, jak za trzecim razem mnie nie posłucha, po prostu go sobie przerzucę przez ramię, zaniosę na miejsce i przywiążę. Na to siły mam, on jest nie dość, że leciutki, to jeszcze osłabiony, także wielkim problemem przeniesienie go tam nie będzie. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz