środa, 22 stycznia 2025

Od Mikleo CD Soreya

Czułem, że Sorey nie jest do końca przekonany co do naszej podróży, czułem też, że najchętniej zostałby w domu z dala od naszych bliskich i ja to rozmawiałem, problem był tylko taki, że już obiecał coś naszej córce, a skoro już to zrobił, to czy mu się to podoba, czy też nie musimy tam lecieć, dotrzymując danego słowa.
– Damy radę ze wszystkim na spokojnie w najgorszym wypadku, gdybyś, jednak strasznie nie chciał, mogę iść spać, chociaż to może być trochę problematyczne ze względu na brak skrzydeł – Stwierdziłem, oczywiście, będąc w stanie odebrać dzieci, problem będzie jednak w tym, że ja nie latam i nasza podróż będzie dłuższa i bardziej męcząc niż ich latanie, które ułatwią wszystko.
– No tak to faktycznie może być problematyczne, no i jeszcze, kto by cię tam zaniósł – Zmartwił się, chociaż nie wiem, dlaczego, przecież mnie nie trzeba nieść, sam pójdę, jeszcze chodzić umiem poza dniami, gdy mój mąż dobierze się do mnie, uniemożliwiając mi wtedy z powodu bólu chodzenie.
– Zaniósł? Przecież mam nogi mogę pójść sam – Nie chciałem być noszony, choć tak naprawdę doskonale wiedziałem, że ciężko będzie mi dostać się do naszych dzieci bez skrzydeł w ciągu jednego dnia, co niestety oznacza, że właśnie będę musiał użyć skrzydeł mojego męża, który mnie tam zaniesie, mimo faktu, iż będzie to dla mnie bardzo krępujące.
– A jak chcesz się tam inaczej dostać? Na nogach? Można tylko, że zajmie to strasznie dużo czasu, a ani ty, ani ja tego czasu nie mamy – Miał rację i chociaż bardzo przyznać mu jej nie chciałem, niestety musiałem, pieszo nie ma najmniejszego sensu pójść.
– Masz rację, pieszo nie ma sensu iść, nie mamy aż tyle czasu, choć szczerze będzie to dziwnie wyglądało, kiedy dotrzemy tam, a ja nie będę używać swoich skrzydeł – Trochę mnie to zmartwiło, nie chciałem nikomu mówić, że utraciłem już nieodwracalnie skrzydła, to znaczy może odwracalnie, ale nie za cenę, którą mi narzucano, nie odejdę od męża, kocham go i jestem w stanie oddać za niego nawet życie, a tym bardziej skrzydła, które tak rzadko używam.
– Czym się tak przejmujesz? – Dopytał, uważnie, patrząc w moje oczy, próbując dostrzec, czego tak bardzo się boję.
– Nie chciałem, aby się o tym dowiedzieli, jak mam im to w ogóle wytłumaczyć? Nasz pan pozbawił mnie skrzydeł, bo kocham waszego ojca? – Zapytałem, już, bojąc się z samego tego tematu, nie chcę, aby obwiniali swojego tatę za to, że ich mama jest w nim szaleńczo zakochana, z powodu czego jest stanie poświęcić dla niego wszystko, a to, co poświęciłem to naprawdę niewiele.
– Przecież nic złego się nie stało, nie zawiniłeś w żadnym wypadku, to moja wina i doskonale zdaję sobie z tego sprawy, wciąż nie rozumiejąc, dlaczego nie chcesz ode mnie odejść, dobrze wiesz, jakim zagrożeniem dla ciebie jestem – A on znów swoje, nie odejdę od niego, bo go kocham, i to się nigdy nie zmieni i nic tego nie zmieni.
– Proszę, nie rozmawiajmy o tym, ty masz swoje zdanie i mimo to jesteś tu przy mnie, ja mam swoje zdanie i nic tego nie zmieni. Kocham cię i nie każ mi odchodzić ani tego zmieniać – Ucałowałem go w czoło, uśmiechając się do niego łagodnie, ciesząc się po prostu byciem z nim i przy nim.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz