sobota, 25 stycznia 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Z tego, co ja się orientowałem, to z mojej strony wszystko było zrobione. Zwierzaki nakarmione, Banshee wygrzana, kominek rozpalony i zabezpieczony za pomocą moich mocy, by tutaj przypadkiem nic się nie spaliło, drzwiczki dla zwierzaków działały... więcej chyba nie można było zrobić, nie z mojej strony, a przynajmniej tak mi się wydawało. 
- Możemy chyba już wyruszać – odpowiedziałem, przywołując swoje skrzydła, które to nie były jakoś szczególnie piękne. Zdecydowanie bardziej podobały mi się te Mikleo, nieskazitelna, niewinna biel była cudowna, tylko ich raczej już nie zobaczę. A szkoda, naprawdę cudowne były. - Bądźcie grzeczne i pilnujcie domu – powiedziałem do psiaków, które wpatrywały się w nas z uwagą. Nie mam pojęcia, czy ktoś by mi się tutaj włamywał, nigdy nikogo nie wyczułem, by się tu kręcił, a i Banshee także nic nie wyczuła. Dom na uboczu ma jednak swoje plusy, nikt pewnie nie wie o jego istnieniu i mamy spokój. Mi się to bardzo podobało, mniej się denerwowałem i byłem pewien, że Miki w nocy jestem bezpieczny. Co prawda, już wkrótce się nie będę musiał o to się zamartwiać, no bo będę go pilnować dzień i noc. 
- Nie bierzesz płaszcza? - zapytał Mikleo, kiedy po założeniu butów od razu skierowałem się do drzwi.
- Nie, oczywiście, że nie. Ten płaszcz jest do pracy – wyznałem, otwierając drzwi, od razu czując ten paskudny chłód. Zdecydowanie bardziej jednak wolę czuć ten chłód na swojej skórze niż ognie piekielne. 
- Nie będzie ci za zimno? - spytał zmartwiony Miki, jak zawsze przejmując się mną, a nie patrząc na siebie.
- Będzie i w płaszczu, i bez niego, a jako, że płaszcz śmierdzi, to wolę go nie brać. No już, chodźmy, bo zimno do domu wchodzi, a trochę nas tu nie będzie – odpowiedziałem, przytrzymując przed nim drzwi.
Mikleo, niepewnie bo niepewnie, ale wyszedł z domu, pozwalając mi zamknąć drzwi. W pierwszym odruchu chciałem go oczywiście zamknąć na klucz, ale tak sobie później pomyślałem... po co? Jak ktoś będzie bardzo chciał, i tak się dostanie, to po pierwsze, a po drugie, psy są w środku. Mogą oczywiście wychodzić z domu, chociaż wątpiłem, by Banshee opuszczała budynek. Może to zrobić tylko w celu załatwienia swoich potrzeb, ale skoro już wychodziła w nocy to trochę wątpiłem, by zrobiła to ponownie jakoś w najbliższym czasie. A nawet jeżeli będzie wychodzić, no to będzie gdzieś tu blisko, tak więc dom jest bezpieczny. 
- Chodź tu do mnie – poprosiłem, wyciągając ręce w jego stronę. 
- Mam nadzieję, że nie zachorujesz – odpowiedział niepewnie, podchodząc do mnie i zarzucając ręce na kark. 
- Przecież nie mogę się przeziębić. Podobnie jak ty nie jesteś w stanie zachorować, tak? Przynajmniej nie na takie zwykłe choroby. Zimno w teorii nie powinno mi nic zrobić, poza nieprzyjemnym uczuciem – wyjaśniłem, biorąc go na ręce, a nim się uniosłem upewniłem się, że trzymam go mocno i stabilnie.
- W teorii – mruknął, niezbyt zadowolony. 
- Właśnie, dlatego teraz tę teorię trzeba przetestować w praktyce, by później wiedzieć, jak to ze mną wygląda. Nie bój się, będzie dobrze – dodałem, całując go w ten słodki nosek i starając się ignorować to okropne zimno. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz