czwartek, 30 stycznia 2025

Od Soreya CD Mikleo

Słowa syna mnie mocno zdenerwowały. Do mnie może mieć wyrzuty sumienia, może być na mnie zły, w końcu to więcej genów ode mnie przejął, odziedziczył śmiertelność i inne przykre, ludzkie cechy, ale dla swojej mamy powinien być miły. Jestem pewien, że po mojej śmierci Miki robił wszystko, by zapewnić naszym dzieciom jak najlepsze życie, i było to na pewno ciężkie. Zresztą, czy życie Merlina było takie złe? Miał wspaniały dom, miał pieniądze i co za tym idzie, był w stanie zapewnić sobie wszystkie te ludzkie potrzeby, miał rodzinę, która przecież zawsze mu pomoże. Jest stosunkowo młody, więc ma jeszcze szansę na nowe życie. A to, że sobie wybrał takie życie, to tylko i wyłącznie jego sprawa. To, że jest taki zgorzkniały, to tylko i wyłącznie jego sprawa. 
– I to wszystko? – spytałem niby spokojnie Merlina, okładając spokojnie szklankę.
– Nie rozumiem – odpowiedział równie spokojnie, przyglądając mi się spod przymrużonych oczu.
– Żadnego do zobaczenia? Zapraszam ponownie? Odprowadzenia do drzwi? Tego wymaga kultura. A jak mamę znam to wiem, że dobrze was wychowała – powiedziałem, wstając z kanapy i podchodząc do syna. 
- Wychowała? To zabawne, nie pamiętam, by nas wychowała, bardziej była skupiona na tym, by cię opłakiwać, a nas miała w dupie – wyznał gorzko, a to jedyne, co zrobiło, to bardziej mnie zdenerwowało. Ignorując okrzyk Mikleo podszedłem do Merlina i chwyciłem go za fraki, przyciągając do siebie. Drugą dłoń zacisnąłem w pięć czując mając straszną ochotę na to, by zedrzeć mu ten parszywy uśmieszek z twarzy. Czemu jest tak okropny dla Mikleo? Czy on nie zawsze był za mamą? Kompletnie nie rozumiałem jego postępowania. 
- Masz przeprosić mamę – warknąłem, mrużąc gniewnie oczy.
- Albo co? Uderzysz mnie? Tak, jak mamę za dawnych czasów? - uśmiechnął się drwiąco, a jego słowa mnie zdezorientowały. Jak za dawnych czasów? Wiem, że będąc aniołem nigdy nic mu nie zrobiłem, jako demon zdarzało się tracić mi panowanie nad sobą, ale to nie są stare czasy. Więc, czy jako człowiek..?
- Dosyć. Sorey, zostaw Merlina, wychodzimy – odpowiedział Mikleo, wyraźnie zdenerwowany, ale nie byłem pewien, czy tą wiadomością, czy może sytuacją, w jakiej się znaleźliśmy w tej chwili. 
- Nie powiedziałeś mu? - kpiący głos Merlina jeszcze bardziej utwierdził mnie w przekonaniu, że chodziło o moje ludzkie życie. 
- Czego mi nie powiedział? - zapytałem, zerkając to na syna, to na mojego męża. Nie lubiłem czegoś nie wiedzieć. 
- To nie jest takie ważne. Chodźmy, musimy wracać, Banshee nie może zostać za długo sama – Mikleo bardzo nieczysto grał, stosując tę kartę. Miał rację, za długo być tutaj nie możemy, ale niech sobie nie myśli, że ja tak zostawię ten temat. 
- Tak strasznie narzekasz na ludzkie życie, a nie dostrzegasz tego, że masz rzeczy, których zazdrości ci nie jeden człowiek. Masz miejsce do mieszkania, pieniądze i rodzinę, która zawsze stanie za tobą. Chociaż przez takie zachowanie możesz ją stracić. Ludzie mają wolną wolę i sami decydują o swoim losie, a ty zmierzasz ciemną ścieżką – syknąłem, puszczając go w końcu, a następnie opuściłem jego dom wraz z mężem. Serce Merlina nie należało do najpiękniejszych serc. Jeżeli nie poprawi swojego zachowania i swoich przekonań może być tak, że trafi do piekła, a ja nie wiem, czy dałbym radę go stamtąd wyciągnąć. - O czym on mówił? - spytałem chłodno po kilku minutach ciszy.

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz