Pokiwałem głową na jego słowa, z miłą chęcią chcąc wrócić do domu, gdzie może najcieplej nie było, ale na pewno było cieplej niż tu. No i jeszcze kwestia, jak tam ten mój ogar... Nie wysyłała mi żadnych wiadomości, ale jeżeli upodabnia się ona do mnie to wtedy na pewno nic by nie powiedziała. Co jak co, ale ja nie dałbym znać, że coś mi dolega, dopóki dycham. I coś tak mi się wydaje, że ona postąpiłaby tak samo.
– Z chęcią bym się rozgrzał, nie powiem nie. I jej też na pewno trzeba będzie trochę pomóc – odpowiedziałem zadowolony, splatając jego lodowate palce z moimi ciepłymi, i udałem się w drogę powrotną. Nie wiem, czy wpierw może nie zażyłbym jakiejś kąpieli... takiej gorącej, wręcz wrzącej, a to takie dobre dla mojego męża nie jest, więc zrobiłbym to sam. Wpierw jednak zobaczę, co u Banshee. Ona powinna być dla mnie najważniejsza, znaczy, prawie najważniejsza. Wpierw oczywiście mój Miki, ale on wydaje się być w tej chwili cały i zdrowy, i bez żadnych śladów, co już mi się tak mniej spodobało. Lubiłem, kiedy jego szyja pokryta jest śladami moich ust, a na obojczykach znać moje zęby. To była jasna informacja dla wszystkich, że mój mąż jest tylko mój, i niczyj inny.
– Myślisz, że może jej coś być? – zapytał Mikleo, chyba także się o nią martwiąc. A to akurat bardzo miłe, bo nie musiał. Banshee była tylko i wyłącznie moim problemem i zmartwieniem, jego śliczna buźka nie musi się nią przejmować.
– Po prostu szok termiczny. Jako Serafin ognia też bardzo ale przechodziłem swoją pierwszą zimę, pamiętasz? Da sobie radę. Skoro przetrwała, jak była malutka, to teraz też przetrwa – uspokoiłem go, a także trochę siebie. W teorii, tak to właśnie powinno działać, ale każdy organizm jest jednak trochę inny. W razie jej większych problemów mogę ją ogrzać, jak to miało miejsce kiedyś, chociaż miałem cichą nadzieję, że dobrego nie dojdzie. Obiecałem te dni Mikleo, i nie chciałbym go zawieść. Będę musiał jakoś pogodzić opiekę nad Banshee z zapewnieniem atencji Mikleo... to może być troszkę ciężkie.
– Mam szczerą nadzieję, że się nie mylisz – stwierdził Mikleo, kończąc chwilowo naszą rozmowę.
Kiedy weszliśmy do naszego małego domostwa, od razu uderzyło w nas ciepło. Napalenie w kominku okazało się bardzo mądrym pomysłem. Może dzięki temu Banshee zniesie ten jeden dzień sama, kiedy będę musiał wraz z Mikim odebrać bliźniaki od Misaki. Zdjąłem buty, zawiesiłem płaszcz i od razu udałem się do salonu, kątem oka zauważając, jak kociaki, które również tu przebywały, czmychnęły przede mną. I weź tu dogódź takim. Dobrze, że chociaż Psotka się do mnie przekonała, chociaż w bardzo drastycznych warunkach.
– I jak się czujesz? – spytałem cicho, siadając na podłodze obok niej. – Dalej chłodna... chodź tu do mnie, trochę cię wygrzeję – zaproponowałem, klepiąc swoje kolana. Niedługo musiałem czekać, by znalazła się na wskazanym miejscu. – Jest cięższa od ciebie. Nie wiem, czy to dobry, czy zły znak – dodałem rozbawiony do Mikleo, który również znalazł się w salonie. Zdecydowanie, jak brałem na kolana Mikleo, był znacznie lżejszy, i delikatniejszy, dosłownie jak piórko. Jakby Banshee na niego skończyła, to przecież by go natychmiast powaliła.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz