wtorek, 28 stycznia 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Sam nie byłem pewien, co o tym sądziłem. Nie miałbym problemu z jedynie odebraniem ich, jak chodzi o termin, bo po nowym roku już nie pracuję. Wątpiłem trochę, by skończyło się tylko na odebraniu ich, na pewno zostałbym zaproszony na kawę czy coś takiego, ale możliwe, że jakoś bym się z tego wykaraskał. Więc jak o mnie chodzi, to dzieciaki mogły zostać, o ile Misaki nie widziała w tym problemu. 
– Tu im lepiej. Atmosfera nie jest tak ciężka, jak w domu. Oby tylko ich upilnowała, bo może i tu jest bezpieczniej, ale nie znaczy, że niebezpieczeństwo nie istnieje – przyznałem, pozwalając się prowadzić, bo ja tam nie miałem absolutnie żadnego pojęcia, gdzie mieszkał nasz syn. Coś tam mi się kojarzyło, że podobnie jak my kiedyś, na uboczu, ale w którą stronę, co, gdzie, jak, to już było gorzej. 
– Więc, nie miałbyś problemu? – spytał zaskoczony Miki. 
– Nie, raczej nie. Odebrać też mógłbym ich odebrać, już nie będę pracować. Trochę przez to nasza wizyta dzisiaj jest niepotrzebna, no ale chociaż ty dzięki niej jesteś szczęśliwy. Tak sobie w ogóle myślę, może też powinieneś tu zostać? – zaproponowałem, zerkając na niego. Tak, to bardzo dobry pomysł. On tu jest szczęśliwy, widać to po nim, jak promienieje, jak takie małe słoneczko. I on twierdzi, że jest przy mnie szczęśliwy... Zdecydowanie powinien siebie zobaczyć w tej chwili, kiedy to siedział wśród tych wszystkich aniołów, półaniołów i dobrych ludzi. 
– Nie zostawię cię samego – odpowiedział smutno, nawet nie chcąc chyba o tym myśleć. Tylko dlaczego? Przecież będąc ze mną nic nie zyskuje, a tu może wiele zyskać. 
– Jutro wracam do pracy, znów zostaniesz sam na noc... Zresztą, spędziłeś ze mną smutne święta, to może chociaż teraz sobie to odbijesz. Zasługujesz na to, kochanie – zaproponowałem, nie mając z tym problemu. Ja wrócę do domu, a on miło spędzi czas. Gdyby nie szkoła, zostawiłbym ich tu na znacznie dłużej. To miejsce naprawdę im służy. Może to był błąd, że się wyprowadzili? Tutaj było im dobrze, ja wszystko popsułem. 
– Kiedy ja z tobą jestem szczęśliwy, nic sobie odbijać nie muszę – stwierdził, na co westchnąłem cicho. 
– Wiesz, jak teraz cudownie wyglądałeś? Dawno nie widziałem cię takiego szczęśliwego. To całe przebywanie w cieniu demona niedobrze na ciebie działa, na pewno cię przytłacza. Bliźniakom te parę dni bardzo dobrze zrobiły, i nie chcą za bardzo wracać. Nic dziwnego, nic dobrego tam na nich nie czeka – wyjaśniłem mu spokojnie, zerkając trochę niepewnie na mijających nas ludzi. Jacy oni wszyscy są dziwni. Dobrzy. Nie przywykłem do nich, i do tego miejsca. Czułem się tak... nie na miejscu. Tu kompletnie nie miałbym kim się pożywiać. Mógłbym próbować w układach, ale to za dużo zabawy. No i miałbym samą duszę, co z mięsem dla Banshee? To miejsce zdecydowanie nie jest dla mnie, ale dla moich najbliższych, jak najbardziej. – Zastanów się nad tym. Mnie nie przeszkadzałoby to, gdybyś chciał zostać. Zrozumiem to, popieram to i nie mam żadnego problemu z tym, gdybyś został – dodałem, bardzo chcąc jego szczęścia, którego to nigdy do końca nie będę w stanie mu dać. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz