poniedziałek, 27 stycznia 2025

Od Soreya CD Mikleo

 Im bliżej domu naszej córki byliśmy, tym bardziej zdenerwowany byłem. To chyba nie był dobry pomysł, byśmy tutaj przychodzili. Znaczy, Miki mógł, jak najbardziej on się nadawał, on jest kochany, chciany, jego obecność na każdego działa dobrze, a ja? Czemu ja się na to godziłem? Jestem naprawdę beznadziejny, a Miki siedział obok i nic nie powiedział. Uważam, że powinienem kontakt z resztą mojej rodziny zerwać. Tak byłoby dla nich najbezpieczniej. Jak bliźniaki dorosną też byłoby dobrze, bym dłużej ich nie kłopotał. Także Mikleo nie powinienem kłopotać, ale on nie daje mi spokoju, więc on jest wyjątkiem, chociaż mam cichą nadzieję, że kiedyś przejrzy na oczy i zrobi to, co to zrobić powinien. 
Mikleo wszedł pierwszy, witając się z Misaki, która otworzyła nam drzwi. Przywitał się nawet z ich nowym pieskiem, który był bardzo zadowolony z obecności Mikleo, chętnie się z nim witając. Kiedy natomiast wyczuł mnie... Już nie był taki szczęśliwy. 
– Nie krzycz na niego, bardzo dobrze reaguje – odpowiedziałem, kiedy Misaki wyrzuciła biednego psiaka na dwór, bo ten nie chciał się uspokoić. 
– Powinien się mnie słuchać, i kiedy mówię, że ma zachować spokój, to ma zachować spokój. A jak nie, to musiałam go wyrzucić na dwór – wyjaśniła dobitnie nasza córka, na co pokręciłem głową.
– Chce tylko was ostrzec. To całkowicie naturalne – odpowiedziałem, dostrzegając zaraz krytyczne spojrzenie zarówno Misaki, jak i Mikleo. 
– No tak, owszem, bo przecież jesteś taki straszny – mruknęła Misaki, czego nie skomentowałem. Ona mnie nie widziała, nie w tej prawdziwej formie, nie wiedziała też, że jestem zdolny do krzywdzenia ludzi, a nawet własnego męża. Jestem straszny. Zwierzaki to wiedziały, i to pokazywały, nawet jeżeli ich nigdy nie skrzywdziłem to czują, że jestem w stanie to zrobić. Psotka jakimś cudem się do mnie przekonała, ale to chyba dlatego, że tak jakby uratowałem jej życie. Znaczy, uratowałem, to Miki ją wtedy wyleczył, ja tylko ją sprowadziłem do domu i opatrzyłem, by się nie wykrwawiła. To stosunkowo niewiele przecież. – Wszyscy w salonie. Chodźcie – Misaki zaprosiła nas w głąb domu, a ja posłusznie poszedłem za moim mężem. Moja taktyka była prosta; pozwolę Mikleo prowadzić rozmowę, a sam będę siedział cicho, skupiając się na tym, by utrzymać moją aurę trochę przygaszoną. Tutaj było to nieco prostsze, w końcu aura Lailah była ty niesamowicie silna, co przytłaczało moją aurę i wybijała dobrą aurę Mikleo. A im więcej tej anielskiej aury, tym lepiej dla tego domostwa i ludzi w nim przebywających. Może nawet uda się zakończyć ten dzień bez kłótni. Muszę tylko odzywać się w chwilach, w których będę musiał i muszę odmawiać na wszelakie, kolejne zaproszenia w gości. Mikleo mogę tutaj zaprowadzać i zabierać, ale ja...? Nie, zdecydowanie nie jestem już tym samym Soreyem, którego znali. Zdecydowanie lepiej byłoby, gdyby zginął. Czemu Mikleo nie dał mnie zabić? To rozwiązałoby wszystkie problemy. 
– Hej, wszystko jest w porządku – usłyszałem głos mojego męża. 
– Na razie – mruknąłem posępnie, troszkę czując się tu niepewnie. Może to też dlatego, że czuję tu silną z odpychającą mnie obecność Lailah. No nic, uśmiech na twarz i jakoś to będzie. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz