Miałem nadzieję, że nic się mu nie stanie, miałem również nadzieję, że teoria nie będzie tylko teorią, ale i równocześnie praktyką, bo bardzo nie chciałbym, aby zachorował, w końcu nie taki był cel naszej podróży.
Patrzyłem na niego z malującym się przejęciem w oczach, a on, widząc to, uśmiechnął się do mnie łagodnie, przytulając mocno do siebie.
– Kocham cię babeczko – Mocno trzymając mnie w ramionach, wzbił się w powietrze, pilnując, aby nie wypuścić mnie przypadkiem z rąk.
– I ja ciebie kocham – Odpowiedziałem, trzymając się jego karku, aby przypadkiem nie spaść.
Czując się bezpiecznie, w jego ramionach tuliłem do jego ciała, rozglądając uważnie, skupiając na tym, co dzieje się wokół nas, aby w razie co zareagować, chociaż nie byłbym w stanie zbyt wiele zrobić, teraz wszystko zależy od mojego męża, ja nie mogłem nic, nawet jeśli bardzo bym coś zrobić chciał.
Przez całą drogę rozmawialiśmy, bo Sorey w milczeniu lecieć nie umiał. I właśnie dlatego i od tego jestem ja, abym mu pomóc, musi sobie trochę porozmawiać i niech rozmawia, oby tylko skupił się na drodze, bo teraz to tylko on może nas doprowadzić do celu.
Kilka godzin minęło jak za jednym mrugnięciem oka i już mogliśmy się witać z naszymi bliskimi.
Sorey jednak zamiast wejść do domu Wstaw w miejscu z niepokojem, bawiąc się palcami.
– Wszystko dobrze? – Widząc malującą się na jego twarzy niepewność, uchwyciłem jego dłoń, skupiając całą jego uwagę na mnie, nie chcąc, abym myślał o czymś innym, obawiam się, że znając go myśli o tym, o czym myśleć nie powinien, zapewne już w głowie układa sobie, jak to wszyscy go nienawidzą i wcale nie chcą, aby tu był…
Cały on po prostu taki już jest i niestety, czy mi się podoba, czy nie, nie da się tego zmienić, on po prostu wie lepiej.
– Nie jestem pewien, czy powinienem tam wejść – I tego właśnie mogłem się po nim spodziewać, nie czeka na to, co może się wydarzyć, on po prostu wie, że będzie tak, jak uważa i nikt nie jest w stanie go przekonać, że będzie inaczej.
Nie chcąc ciężko wzdychać, aby przypadkiem nie pomyślał, że jestem zirytowany, uśmiechnąłem się do niego łagodnie, stając na palcach, aby ucałować jego usta.
– Nie martw się tak, póki jeszcze nie miałeś okazji z nimi porozmawiać, nie wmawiaj sobie czegoś złego, nie próbuj na wszystko patrzeć pesymistycznie, kiedy tak naprawdę może się nic złego nie wydarzyć, Misaki wie przecież, kim jesteś, a więc czym się tak naprawdę przejmujesz? – Dopytałem, kładąc dłonie na jego policzkach.
– Po prostu boję się tego, co może się wydarzyć – Wyjaśnił już, mając czarne scenariusze przed oczami, mimo że nie miał ku temu powodu.
– Przestań, już przestań, nic się złego nie stanie, jestem tu obok ciebie i w razie czego będę twoją oporą, zadbam o twoje dobre i bezpieczeństwo – Zapewniłem, odsuwając się od niego, aby uchwycić dłoń, którą mocniej ścisnąłem, ruszając w stronę domu.
Sorey, chociaż nie do końca przekonany ruszył za mną, trzymając się blisko, tak by w razie czego schować się za mną.
A ja tak jak mu obiecałem byłem jego tarczą, za którą mógł się ukryć, czując bezpiecznie, bo właśnie na tym mi zależało i tylko na tym…
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz