Odprowadziłem Mikleo wzrokiem do łazienki, łagodnie się przy tym uśmiechając. On był przepiękny, przesłodziutki, elegancki... Najcudowniejszy na świecie. Nigdy nie przestanie mi się nudzić patrzenie na niego. On jest przecież uosobieniem wszystkich najlepszych cech. Nie wiem, jak niesamowite szczęście musiałem mieć, by mieć kogoś takiego w swoim życiu. Wykorzystałem chyba je już na całe swoje życie, i to chyba jeszcze trzy życia.
Czekając, aż mój mąż wróci z łazienki, czysty, pachnący i jeszcze bardziej cudowny, zająłem się Banshee. Trzeba było ją w końcu wypieścić, wyczesać, i po prostu się zająć moją wspaniałą towarzyszką, która jako jedyna rozumie mnie chyba najlepiej. No, jeszcze dużo brakuje jej do zrozumienia tego świata, ale wierzę, że w końcu zacznie wszystko rozumieć, albo rozumieć nieco więcej, niż teraz.
Tak sobie myślę że tylko, kiedy dać mu ten prezent. Chyba powinno się w wigilię, która jest jutro, no ale skoro dzisiaj sobie robimy taki uroczysty, lepszy obiad, to może dzisiaj? I zamiast myśląc o mnie w nocy i za mną myśleć, może sobie coś z tym kwiatkiem robić. Gdzieś sobie go postawić, podlać, dać mu nawóz, albo po prostu sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku. O ile będzie miał siłę, bo ja sobie dzisiaj go zamierzam wykorzystać na wiele sposobów.
– Zjedzone? – zapytałem, zauważając, jak dzieciaki już wyszły z kuchni.
– No tak – odpowiedziała Hana, wzruszając ramionami.
– A posprzątane? Musicie się nauczyć po sobie sprzątać, nie może być tak, że zostawiacie wszystko nam – odpowiedziałem, dostrzegając ich miny. – Pokoje posprzątane? A łazienka na górze?
– Ale Misaki zaraz przyjdzie... – zaczęła niechętnie Hana, już się próbując wymigać.
– To jak przyjdzie, to poczeka. Nie wiecie, że przed świętami trzeba wysprzątać cały dom? To chyba jedyna świąteczna tradycja, która mi się podoba. Już, wpierw kuchnia, potem łazienka. Im szybciej to zrobicie, tym szybciej będziecie mogli wyruszyć. Tylko dokładnie, później wszystko posprawdzam – zarządziłem rozkazującym tonem, a dzieciaki, niechętnie bo niechętnie, wróciły do kuchni. – Za dużo ostatnio im pobłażaliśmy – dodałem, kiedy Mikleo się przy mnie pojawił.
– Chcę, by mieli czas także dla siebie. A skoro ja i tak siedzę w domu, to mogę się tym zająć – odpowiedział, przytulając się do mnie.
– A później co? Muszą się nauczyć, że jak nabałaganią, trzeba posprzątać. I że miejsce, w którym żyją, także trzeba posprzątać – wyjaśniłem, kładąc dłonie na jego biodrze i przysuwając go do siebie. – Wkrótce będę miał więcej czasu, to się na nich skupię. I nauczę kilku rzeczy, wpoję im niektóre nawyki, które już dawno powinni mieć.
– Tylko nie naciskaj za bardzo na nich, to też nie jest dobre – odpowiedział, na co się łagodnie uśmiechnąłem.
– Nie martw się, wiem, że trzeba zachować umiar, ale też jednocześnie trzeba być konsekwentnym. I to zostaw mnie – powiedziałem i ucałowałem go w policzek. – Zanim więc dzieciaki polecą, może ci przygotować gorącą czekoladę? – dodałem, głaszcząc jego ramię. Było w końcu wcześnie, tak więc obiad mu jeszcze zdążę przygotować. Oby tylko dzieciaki za późno nie wyruszyły w drogę powrotną, bo chcę zdążyć z obiadem i z innymi, przyjemnymi czynnościami, które kręcą się wokół mojego męża.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz