sobota, 4 stycznia 2025

Od Mikleo CD Soreya

 Byłem szczerze zaskoczony, widząc roślinę w jego rękach, czując się w tej chwili trochę źle, ja nic dla niego nie miałem, myślałem, że skoro nie obchodzimy świąt to i prezentów sobie nie kupujemy, zaskoczył mnie i teraz nie wiem, co mam o tym myśleć.
– Ja…- Nie umiałem dokończyć, a racze nie mogłem dokończyć, a wszystko dlatego, że mi przerwał już, mówiąc za mnie.
– Nie podoba się? Przepraszam, myślałem, że jednak będziesz zadowolony – Niepotrzebnie się martwił, przecież uwielbiałem kwiaty i przecież dobrze o tym wie.
– Nie, to nie tak, podoba, i to bardzo ja po prostu nie mam dla ciebie żadnego prezentu – Przyznałem i szczerze wcale nie czułem się z tym dobrze. Sorey, mimo że nie obchodzi, świąt pomyślał o mnie, a ja? Ja nawet nie kupiłem mu drobnego prezentu, trochę wstyd, i to nawet bardzo.
Sorey uśmiechnął się do mnie łagodnie, odstawiając kwiatem na bok, podchodząc tym samym bliżej.
– Ty jesteś moim prezentem każdego dnia i wiesz, nie chcę żadnego innego – Stwierdził, kładąc dłonie na moich policzkach, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku…
Odwzajemniłem go, ciesząc się jego słowami, które były naprawdę piękne, nawet nie ma pojęcia, jak wiele one dla mnie znaczą i jak wiele znaczy on sam. Wiem, nie rozumie tego, ale to nic najważniejsze, że mnie kocha, a ja kocham go, nic tego nie zmieni.
Z powodu tak miłych emocji poczułem łzy w oczy, jak miło było usłyszeć coś takiego i, mimo że wiem, to doskonale słuchanie tego zdawało się sprawiać mi jeszcze większą radość, nad którą nie potrafiłem zapanować.
– Ty płaczesz? Dlaczego? Powiedziałem coś nie tak? – A on już od razu się za wszystko obwinia, cóż, to, że płacze nie oznacza, że z jego winy, to bardziej z powodu jego słów oczywiście poczęcie to jego wina co nie oznacza, że były to źle emocje wręcz przeciwnie bardzo się cieszyłem, że go nam i nie wyobrażam sobie życia bez niego, oj, nie, zdecydowanie nie.
– To nie twoja wina ja tylko wzruszyłem się po tym, co mi powiedziałeś – Wyszeptałem, patrząc głęboko w jego oczy, uśmiechając się do niego ciepło.
Sorey pokręcił z rozbawieniem głową, całując mnie w czoło.
– Nie płacz skarbie, jesteś zbyt piękny na płacz – Głaszcząc mnie po policzku, mówił do mnie, uszczęśliwiając mnie jeszcze bardziej. – No już nie płacz, usiądź i poczekaj grzecznie na posiłek, dziś ja zaserwuje ci obiad – Chwytając moją dłoń, podprowadził do stołu, odsunął krzesło, sadzając na nim, abym odpoczywał, tylko co takiego mnie zmęczyło, że musiałem odpoczywać? Moim zdaniem zupełnie nic, zdaniem mojego męża najwidoczniej jednak coś, skoro mam odpoczywać, mimo że zmęczony nie jestem.
– A może mógłbym ci jakoś pomóc? – Zaproponowałem, gotów mu pomóc, nawet jeśli wcale mu to nie odpowiadało, a nie odpowiadało na pewno, widząc jego spojrzenie, które mówiło mi więcej niż tysiące wypowiedzianych słów.
Westchnąłem ciężko, wracając na swoje miejsce, rozumiejąc, że nie chcę mojej pomocy, tylko co ja miałem zrobić? No chyba nic, mimo że bardzo chciałem.
Postanowiłem więc obserwować męża w końcu, i to jest bardzo przyjemne i ciekawe doznanie, które często lubiłem powtarzać.

<Pasterzyku? C:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz