Gdzieś w lesie, niedaleko wioski położonej przy samej stolicy, trójka dzieci bawiła się w najlepsze, zupełnie nieświadomie wybudzając pewną istotę ze snu. Krzyki niosły się po lesie, informując każdy żywy byt o tej jakże cudownej zabawie młodych ludzi, która wyglądała dość niewinnie, nawet jeśli cała trójka wymachiwała ostrymi kijami, najwyraźniej biorąc je za swego rodzaju miecze. - Przepadnij wampirze - krzyknął jeden z "rycerzy", popychając mniejszego dzieciaka prosto w gęstwinę krzaków, na co ten pisnął zaskoczony. Pozostała dwójka zaśmiała się z dziewczęcego dźwięku jaki wydał najmniejszy chłopiec, który aktualnie starał się pozbierać z ziemi, uważając by wystające gałązki nie podarły jego ubrań. Gdyby wrócił do domu z choć jedną dziurką, to matka z pewnością by go stłukła i zabroniła dalszych zabaw w lesie. Jednak nagle chłopiec zauważył, że nie jest sam. Ktoś lub coś jeszcze znajdowało się w zaroślach, a cichy szelest za jego plecami tylko to potwierdzał. Lekko przestraszony zaczął się szamotać i w końcu stanął na nogach, chwytając w ręce swój ostry kijek, tak jakby mógłby go obronić przed tym czymś. Od jego kolegów dzieliła go jedna wielka ściana krzaków, którą musiałby pokonać, jeśli chciał się stąd wydostać. Już chciał czmychnąć z tego miejsca, kiedy nagle usłyszał niezadowolone mruknięcie: - To moja kryjówka, spadaj stąd...Dzieciak z zimnym potem na plecach odwrócił się w stronę, z której dochodził głos i nagle zauważył leżące ciało na ziemi, okryte liśćmi i innymi chwastami, czy co to tam było. Cały ten stos poruszył się delikatnie a spod niego wynurzyła się jasnowłosa głowa, pokryta gałązkami, liśćmi i błotem.- Głuchy jesteś, chłopcze? - przemówiła głowa, a raczej mężczyzna, leżący w środku lasu, za jakimiś krzakami, na dodatek okryty jakimś liściastym szałasem. Cudowny obrazek, godne pochwały dla artysty. Chłopiec za to przez chwilę stał w miejscu, najprościej mówiąc - wryty w ziemię, po czym wrzasnął przerażony, tak głośno, że aż wszystkie ptaki zerwały się z drzew. Dziecko jak poparzone rzuciło się z powrotem w krzaki, dołączając w zabójczym tempie do swoich kolegów.- A temu co? - zapytał jeden z nich, widząc jak najmniejszy z nich ucieka z popłochem szarżując przed siebie niczym dzik. - Hej, gdzie lecisz bekso?!Chłopiec już dawno zniknął im z oczu, a oni stali w miejscu, nie wiedząc co wywołało taką paniczną reakcję u ich małego kolegi. Nie wiedzieli tylko, że zaraz mieli się dowiedzieć i zobaczyć na własne oczy, to co wystraszyło malucha. Pozostała dwójka miała zamiar zignorować to dziwne wydarzenie i po prostu wrócić do zabawy, jednak nagle usłyszeli szelest dochodzący zza krzaków. Zaskoczeni nasłuchiwali uważnie, prezentując w całej okazałości swoje ostre kije. - Cholerne bachory, nawet pospać sobie nie dadzą - niemalże po kilku sekundach z tych samych krzaków wyszła dość wysoka postać z długimi włosami, pokryta od stóp do głowy błotem i innymi związkami jakie mogły znaleźć się w glebie.- POTWÓR! - wrzasnęli obaj na wznak i poszli w ślady kolegi, uciekając tam gdzie pieprz rośnie. Mężczyzna na to małe przedstawienie wywrócił oczami i z poirytowanym westchnięciem, zarzucił sobie na plecy swoją ukochaną lutnię, po czym postanowił zmienić swoje aktualne "zameldowanie", na jakieś gdzie będzie mniej drących się dzieciaków. Co prawda zachowanie tych małych ludzkich szczeniaków powinna dać mu coś do myślenia, ale no... Wcale mu nie przeszkadzało to, że wyglądał jakby co najmniej przez cały rok siedział w lesie, nie mając żadnej styczności z cywilizacją. Nawet nie przeszkadzał mu jego smrodek, który już zaczął emanować z jego ciała jak i brudnych ubrań. - Taki cudowny poranek, zepsuty przez bandę gówniarzy - westchnął niepocieszony i rozciągnął się w promieniach słonecznych, czując że coś mu strzela w kręgosłupie, jak u jakiegoś starucha. Im dłużej żył wśród ludzi tym bardziej miał wrażenie, że się do nich upodabnia, co jakoś mu się zbytnio nie podobało. Był cholernym bogiem, nie powinien go boleć kręgosłup od spania przez kilka nocy na ziemi... Ale cóż wróćmy do rzeczywistości. Mężczyzna doszedł do wniosku, że powinien w końcu wrócić do najbliższego miasteczka i kontynuować rozprzestrzenianie swoich cudownych utworów. No a potem jak zostanie przepędzony to najzwyczajniej w świecie pójdzie dalej, w końcu nic go nie trzyma w tym miejscu. Mimo to, oznaczało to dla niego, że czy tego chce czy nie, musi się chociaż trochę doprowadzić do porządku. Dlatego też znalazł płynący nieopodal strumyczek, którego tafla wody służyła mu za swego rodzaju lusterko. Tak więc, wyciągnął ze swoich włosów gałązki, liście i przebył ubrudzoną w błocie twarz jak i dłonie. Te stare szmaty, które miał na sobie też pasowało jakoś ogarnąć, jednak nie miał teraz czasu, na robienie prania, dlatego tylko z grubsza strzepał z siebie zaschnięte błoto i zadowolony z siebie ruszył w stronę najbliższego miasteczka, podśpiewując sobie przy tym pod nosem. Cała ta droga trochę mu zajęła, ale nie przejął się tym ani trochę, w końcu jako bóg czasu, miał go pod dostatkiem. Jednak gdy w końcu dotarł na miejsce, musiał znaleźć jakieś miejsce dla siebie. Najprościej byłoby wejść do jakiejś karczmy czy coś, jednak największy ruch robił się tam dopiero pod wieczór, więc najlepiej byłoby na razie stanąć sobie przy jakimś targu, gdzie ludzie zazwyczaj o tej porze robią zakupy. Jak pomyślał, tak też zrobił. Wszedł w tłum ludzi, dzierżąc w dłoni swoją lutnie i ignorując pełne politowania spojrzenia skierowane w jego stronę. Uśmiechał się szeroko jak głupek, zaczynając wygrywać pojedyncze melodie na swoim ukochanym instrumencie. Niektórzy zerkali w jego stronę z zainteresowaniem, przerywając na moment swoje aktualne czynności.
Sing for the lost, for eternal affairsSing to raise our spirits in great despair
Zaczął spokojnie śpiewać, starając się by jego słowa trafiały do jego odbiorców, którymi byli zwykli ludzie, chłopi, wieśniaczki no i może w jakiejś tam części arystokraci. Jednak w tym momencie nie był ważny ich poziom społeczny, gdyż słowa te jak najbardziej potrafiły trafić do każdego, nawet do dziecka.
Through the ashes of oblivionQuick and unseen like the dragon's offspring
Gdy tylko zauważył, że zdobył zainteresowanie słuchaczy a wokół niego zbiera się coraz większy tłum, stanął na głazie, aby móc górować nad ludźmi, którzy podeszli do niego bliżej, aby wysłuchać jego sztuki.
For we owe no debts and bow to no kingEvery war has its costs and we've paidWon by the bond of the party we've made
Słowa jego piosenki niósł wiatr, a jego głos rozbrzmiewał prawie że na całym targu a sam Avalon z zadowoleniem dostrzegł, że jego coraz to większa widownia jest zadowolona z tego co słyszy, co było oczywiste. Póki nie będzie wytykać w utworze błędów lub wad ludzkości, to te pachołki będą się cieszyć z występu takiego błazna jak on. Kiedy występ się zakończył, Avalon pokłonił się głęboko i z szerokim uśmiechem na ustach, zeskoczył z kamienia. Tłum zaczął się rozchodzić, a mężczyzna razem z nim. Osiągnął to co chciał, a teraz mógł się zadowolić kilkoma Kahalami, które zdobył od tych jakże szczodrych ludzi. Już sobie układał cały plan an resztę dnia, kiedy to nagle zbyt zajęty własnymi myślami, niechcący wszedł w znacznie niższą od siebie osobę. - Oh, przepraszam chłopcze - uśmiechnął się niewinnie, nawet nie zwracając zbyt wielkiej uwagi na to, na kogo wpadł. - Mam nadzieję, że narobiłem ci żadnego guza - zaśmiał się głupkowato, klepiąc przy tym mniejszą osóbkę po głowie, jakby była jakimś zwierzątkiem do głaskania.
<Yonki? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz