Ten dzień nie mógł zakończyć się w lepszy sposób, pieszczoty kończące się zbliżeniem i bliskość ukochanej osoby spowodowała wymazanie z pamięci tych negatywnych emocji, które odczuwałem z powodu zazdrości, jak się okazuje niepotrzebnie, Sorey jest tylko mój i nikt ani nic nie jest w stanie tego odmienić, a skoro tak jest i tak twierdzi on sam, nie mam powodu, aby mu nie wierzyć jednocześnie mogąc się zgodzić na spotkania z Roscoe nie za często, ale tak sporadycznie czemu, by nie. Po tym, co zrobił dzisiaj, jestem spokojniejszy i wiem, że on zawsze pójdziemy w moją stronę, tak jak ja zawsze pójdę w jego, choćbym wzrok stracił, jego zapach doprowadzi mnie do niego..
- Tak, zdecydowanie nie mogę narzekać - Przyznałem, zadowolony odczuwając przyjemne zmęczenie.
- I nie masz mi za złe spotkania z Roscoe? - Dopytał, głaszcząc delikatnie mój policzek przez czy czas patrząc na mnie tymi zielonymi oczami tak przeze mnie uwielbianymi.
- Nie, już nie mam ci nic za złe. Udowodniłeś mi, że nie muszę się o nic martwić - Wyznałem, cicho ziewając, zakrywając usta dłonią.
- Bardzo się cieszę i obiecuję, że więcej nie spotkam się już z nim - Słysząc te słowa, westchnąłem cicho, nie chcąc, aby tak czynił, to prawda jestem zazdrosny o niego, ale to nie powód, aby z mojego powodu odseparowywał się od ludzi, no na to pozwolić nie mogę.
- Wiesz, jeśli bardzo ci zależy na przyjaźni z nim, jestem w stanie zgodzić się na pojedyncze spotkania, nie za często, ale od czasu do czasu czemuż by nie - Moje słowa zaskoczyły mojego męża z resztą nie tylko jego, ja sam wciąż nie wierzę w to, co powiedziałem, pozwalając mu spotykać się mężczyzną, który kiedyś był jego partnerem. Chyba już do reszty z miłość do tego mojego męża mi odbiło.
- Jesteś pewien? Nie będziesz czuł się nieswojo? - Zapytał, głaszcząc mnie po rozpuszczonych włosach, których było wszędzie pełno.
- Cóż, skoro się zgadzam, to chyba będę musiał sobie jakoś z tym poradzić - Wydukałem, ziewając ponownie. - Jednak może o tym wszystkim porozmawiamy jutro, dziś już nie mam siły - Wydukałem, walcząc ze sobą samym, będąc naprawdę na pograniczu.
- Dobranoc owieczko - To ostatnie co usłyszałem, czując jego usta na moim czole, odpływając do krainy snów.
Dnia następnego tak strasznie nie chciało mi się wstać z łóżka, które trzymała mnie w swoich objęciach, nie chcąc z nich wypuścić, a więc jak tu z tym walczyć? Nie da się, po prostu się nie da i chyba pora się z tym w końcu pogodzić, poddając się tej cudownej sile wyższej.
- Miki śpisz? - Słysząc głos męża, otworzyłem leniwie jedno oko, zerkając na męża.
- To zależy - Rozciągając się leniwie, mimo wszystko wciąż nie wstając z łóżka, bo i po co?
- Od? - Dopytał, podchodząc do łóżka, siadając na jego boku.
- Od tego, co mógłbyś ode mnie chcieć - Przyznałem, zgodnie z prawdą nakrywając się leniwie kołdrą.
- Ja nic, natomiast twoja mama, cóż ona chętnie, by zobaczyła swojego syna - Słysząc słowa męża, odkryłem kołdrę, unosząc wzrok na zegarek. Okej było już późno, dla tego gości można było się spodziewać, tylko co tu robiła moja mama?
-Naprawdę? - Dopytałem, lekko zaskoczony tym, co usłyszałem.
- Naprawdę - Odpowiedział spokojnie, głaszcząc mnie po głowie.
- Zajmij się nią przez chwilę, póki sir nie ogarnę - Poprosiłem, wstając energicznie z łóżka, musząc się, chociaż odrobinkę ogarnąć przed zejściem na dół do salonu.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz