czwartek, 5 stycznia 2023

Od Mikleo CD Soreya

Z trudem przełknąłem ślinę, starając się podnieść z ziemi, co nie było proste z powodu połamanych żeber, odczuwając okropne zmęczenie, nad którym nie potrafiłem zapanować.
- Miki? O mój Boże co on, co ja ci zrobiłem - Przerażony Sorey podbiegł do mnie, uważnie mi się przyglądając. - Przepraszam, ja..Ja nie chciałem, nie mogłem nad nim zapanować, nie mogłem wydostać, nie mogłem. Tak strasznie mi przykro - Mówił dalej, a jego poczucie winy wzrastało, karmiąc nim demona.
- Sorey nie, proszę, uspokój się, on właśnie tego chce, chce, abyś poczuł się winien za to, co zrobił, on zrobił - Wydukałem, z trudem biorąc głębszy wdech.
- To moja wina, gdybym tylko był silniejszy, nic by ci się nie stało - Wyszeptał, a z jego oczu zaczęły płynąć łzy, moja biedna kaczuszka, ten okropny demon karmi się jego poczuciem winy, której jest w nim dużo, zbyt dużo, to nie jego wina, nie on mnie skrzywdził, musi to zrozumieć.
- Sorey spokojnie, nic mi nie będzie, szybko się z tego wyliże - Obiecałem, zamykając oczy, czując coraz to większe zmęczenie, nad którym nie mogłem zapanować.
- Miki? Miki? Nie zasypiając błagań cię! - Krzyczał, odrobinkę zbyt mocno mną potrząsając, przynosząc mi tym dodatkowy ból.
- Nie śpię, nic mi nie będzie - Zapewniłem, otwierając powoli oczy, nie dostrzegając już ani najmniejszego śladu po moim mężu, ponownie mając przed sobą demona, uśmiechając się do mnie w ten obrzydliwy sposób.
- Umierasz, a on tak strasznie się o ciebie martwi, poczucie winy naprawdę cudownie smakuje, trafiła mi się prawdziwa żyła złota - Wyznał, chwytając mnie mocno za szyję. - Czas już na twoją śmierć mój aniele - Zadrwił, zaczynając mnie dusić, odbierając mi dech, pozbawiając ostatnich życiowych sił.
- Zostaw go - To ostatnie co usłyszałem, nim moje oczy zamknęły się, a ja utraciłem kontakt ze światem żywych, nie czując zupełnie nic.

Otworzyłem oczy, rozglądając niepewnie po pokoju, w którym właśnie się znajdowałem. - Mikleo obudziłeś się już, dzięki Bogu, bałam się, że już się nie obudzjsz - Odezwała się, zwracając moją uwagę.
- Nic mi nie jest. Gdzie jest Sorey? - Zapytałem, powoli podnosząc się do siadu, z trudem biorąc głębszy wdech z powodu połamanych żeber.
- Spokojnie odpoczywaj, nic mu nie jest, uwięziłam go w katedrze, tam jest bezpieczny - Wyjaśniła, uważnie mi się przyglądając, nie ukrywając zmartwienia.
- Nic mi nie będzie, ja muszę go zobaczyć - Odparłem, wstając z łóżka, powoli wychodząc z pokoju, opierając się o ścianę, robiąc powolny krok za krokiem, mimo zmęczenia nie poddając się. Musiałem go zobaczyć i nic ani nikt mnie przed tym nie powstrzyma.
- Mikleo to nie jest dobry pomysł - Usłyszałem głos Lailah, a mimo to nie miałem zamiaru zawracać, muszę do niego iść, muszę po prostu tam iść.
Nie słuchając się pani jeziora, z trudem dotarłem do katedry, przewracając przy tym kilka razy.
- Sorey - Wydukałem gdy tylko znalazłem się w katedrze, dostrzegając męża, a raczej istoty, która nim zawładnęła.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy, mała głupia owieczka - Zadrwił, patrząc na mnie tymi okropnymi czerwonymi oczami.
- Och zamknij się, nie sobą chce rozmawiać, oddaj mi go - Odezwałem się, patrząc z odrazą na demona, przewracając się na ziemię i tak długo trzymając się na nogach.

<Pasterzyku? C:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz