Nie za bardzo wiedziałem, skąd mu się wzięła ta kaczka. Że ja gdaczę? Czy on kiedykolwiek słyszał, jakie dźwięki wydaje kaczka? Bo gdyby wiedział, to przynajmniej zauważyłby, że nie przypominam jej w żadnym wypadku. I z wyglądu też nie. Jak ja już mu jakieś urocze przezwisko wymyślałem, zawsze miało to sens, chociażby taka Owieczka. No przecież jak się rano budził, a włosy miał przez całą noc rozpuszczone, to miał takie puchate, jak owieczka, były tak cudownie mięciutkie, jak sierść owieczki i wyglądał tak słodziutko, czyli dokładnie jak taka owieczka. Wszystko się zgadzało, w przeciwieństwie do tej głupiej kaczki.
Mimo tego, że byłem odrobinkę obrażony na męża za tą głupią nazwę, poszedłem do kuchni by zacząć przygotować Merlinowi kaszkę. W końcu nie mogę mu pozwolić na to, by moje dziecko głodowało, nawet jeżeli czasem mam tego dziecka dosyć, a on mnie. Na szczęście już nie mamy z nim tak źle, no ale w porównaniu do Misaki to zachowuje się jak mały demon. Może dlatego, że jest człowiekiem...? Więc wychodzi na to, że ludzkie dzieci są gorsze, a więc dobrze, że mamy tylko jedno takie dziecko, bo nad dwójką to ja bym raczej nie dał rady. I Miki też miał momentami dosyć, a jak on miał dosyć, to wiele mówiło.
Przygotowałem zatem mojemu synowi kaszkę z owocami i akurat jak ją podałem, to mój mąż zszedł na dół, ewidentnie z siebie zadowolony, podczas kiedy ja byłem takki trochę naburmuszony, nadal nie rozumiejąc, dlaczego kaczka. Co ja takiego mam wspólnego z kaczką, nadal nie potrafię zrozumieć. Mikleo, widząc moją minę, po posadzeniu Merlina na jego krzesełku podszedł do mnie, przytulił się i stanął na palcach, by dosięgnąć ustami mojego policzka, ale szczerze to nie byłem przekonany, czy to wystarczy.
- Bardzo się gniewasz za tę kaczuchę? – dopytał, patrząc na mnie lekkim rozbawieniem. I jeszcze go to bawiło... to już w ogóle zastanowię się, czy mu wybaczyć.
- Trochę. To nie było miłe – bąknąłem, pusząc delikatnie swoje poliki i krzyżując ręce na piersi.
- Daj spokój, zachowujesz się troszkę jak tamta kaczucha – dodał, absolutnie nie poprawiając swojej sytuacji. – Kocham cię – powiedział po chwili, uśmiechając się do mnie uroczo, co już trochę zmiękczyło moje serce. Ale tylko troszeczkę, nie mogłem jednak tego po sobie poznać, bo później cały czas będzie nazywał mnie kaczką. – Jak ty nazywasz mnie Owieczką, jakoś nie narzekam.
- Ale to ma sens, bo wyglądasz jak taka Owieczka, a ja? Ja nie przypominam kaczki – wyjaśniłem, nadal niespecjalnie pocieszony.
- No czy wiem, ja tam podobieństwo widzę – wyszczerzył się do mnie rozbawiony, na co prychnąłem cicho.
- Najwidoczniej nigdy kaczki na oczy nie widziałem – bąknąłem i odsunąłem się od niego, ponieważ do kuchni przyszła Coco, chcąca jeść. A jak kot chce jeść, to nie wolno go ignorować, bo głodny kot, to zły kot.
- Więc może będę miał możliwość zobaczyć, bo znowu będę chciał dzisiaj spróbować porozmawiać z Lailah – jego słowa troszkę mnie zaskoczyły, przepraszam bardzo, że co?
- Chyba nie oczekujesz, że zostawię cię sam na sam z Arthurem – odpowiedziałem, dając naszej kochanej i troszkę grubej kotce trochę mięsa. Miałem nadzieję, że była taka troszkę bardziej puszysta, bo jeszcze jej zostały zapasy po zimie, a nie spodziewa się potomstwa, bo kolejne dzieci w domu, nawet te kocie, mogę tak niezbyt znieść.
- Wydaje mi się, że Lailah już więcej na to nie pozwoli. Poza tym, będę o siebie dbał, obiecuję – powiedział, uśmiechając się do mnie uspokajająco.
- Tobie ufam, ale Arthurowi już nie, nie wiem, co mu tak w głowie siedzi – wyburczałem, niezbyt chętny na ten pomysł, chociaż może nie tyle, co ten pomysł był zły, tylko bałem się, że znowu przypadkiem zostanie z nim sam na sam. Może ja powinienem z nim pójść...? Chociaż nie, nie mogę iść z nim, bo ktoś w tym czasie musi pilnować Merlina, a lepiej, aby dziecko o takich sprawach nie wiedziało, więc nie mógłbym go tam zabrać.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz