wtorek, 17 stycznia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Dopiero po chwili dotarło do mnie, co tak naprawdę się stało. Ten pasożyt w nim staje się coraz to bardziej bezczelny i zuchwały, będę musiał zabrać go jak najszybciej do Lailah, by coś z tym zrobiła. W końcu ze mnie pozbyła się demona, więc czemu miałaby tego nie zrobić z nim? Czemu już na samym początku tego nie zrobiła? Teraz ja muszę się z nim męczyć, a przyznam, to serce tak niezbyt się uspokoiło. Było lepiej przez moment, jak mój mąż użył swoich mocy, ale znów to wróciło. 
– Zostaw go w spokoju – syknąłem, próbując do niego podejść, ale w tym samym momencie serce zakuło mnie znacznie mocniej. 
– Oj uważaj, bo się ciebie przestraszę. Zwrócę ci go dopiero nad ranem... Albo i nie, bo pewnie nie będzie miał do kogo wracać. Jeszcze by mi się chłopak załamał, gdyby zobaczył twoje martwe ciało – powiedział z wyższością, z rozbawieniem mi się przyglądając. 
– Nie pozwolę ci odejść – wymamrotałem, próbując zrobić chociażby pierwszy krok, ale ciało kompletnie odmówiło mi posłuszeństwa. 
– Właśnie widzę. Do zobaczenia – odpowiedział słodziutko, wychodząc z domu. 
Nie mogłem pozwolić mu odejść... Musiałem za nim iść. Próbując zrobić kolejne kroki poczułem w piersi tak silne, że upadłem na podłogę. Ostatnim, czego byłem świadom, to odgłos zamykanych za Mikleo drzwi...
Obudził się chyba kilka długich godzin później, i to tylko dlatego, że Cosmo, który znalazł mnie leżącego na podłodze w kuchni i zaczął cicho piszczeć. Powoli podniosłem się do siadu, zauważając że w miejscu, gdzie była moja głowa, zrobiła się mała kałuża krwi. Dotknąłem skroni i faktycznie, wyczułem tam małe rozcięcie... Musiałem się uderzyć o kant stołu. Mój mąż mnie potrzebuje, a ja zamiast mu pomóc omal nie zabiłem się we własnym domu. Beznadziejny ze mnie partner. I rodzic. Ten demon miał rację, jestem słaby i żałosny. 
– Już Cosmo, już, żyję. Jeszcze – wymamrotałem, głaszcząc psa po łbie. Nadal byłem bardzo osłabiony i nie dość, że bolało mnie serce, to jeszcze miałem rozwaloną głowę, a Miki... Miki pewnie był już daleko. Nawet jakbym bardzo chciał, sam go nie odnajdę. Zazwyczaj wracał następnego dnia nad ranem, ale czy tym razem będzie tak samo? Miałem nadzieję, że tak. Jeżeli będzie inaczej, będę musiał zwrócić się do Lailah, by pomógł mi go odnaleźć. – Daj mi minutkę, muszę oddech złapać – zwróciłem się do psa, jakby miał mnie zrozumieć. Nadal czułem lekki ból w piersi, ale był on zdecydowanie lżejszy, tak zwany do przeżycia. 
Po kilku głębokich wdechach powoli wstałem, nadal czując się jeszcze okropnie słabo. Najpierw ogarnąłem tę krew z podłogi i kantu stołu, a później powoli przeniosłem się na kanapę, koniecznie musząc odpocząć. Cosmo towarzyszył mi krok w krok, a kiedy tylko usiadłem na kanapie, ten wskoczył do mnie i cały czas cicho piszcząc wpakował mi łeb na kolana. Dobrze by było, gdybym jeszcze ja ogarnął u siebie to rozcięcie i przebrał się, ponieważ ta koszula już trochę ubrudzona krwią jest. Ale to zaraz, najpierw muszę odpocząć. I może spróbować skontaktować się z Mikim? Nie wiem, czy mi odpowie, ale muszę spróbować do niego dotrzeć. Dogonić go nie dogonię, ale może uda mi się mu pomóc jakoś inaczej... 
~ Mikleo? – zapytałem, głaszcząc psa po pysku. ~ Mikleo, proszę cię, musisz z nim walczyć. Dzieci cię potrzebują, ja cię potrzebuję... Nie możesz się mu poddać, jesteś silniejszy od niego. 
I cisza. Dotarło to do niego, czy może do demona? A może ani jeden, ani drugi tego nie usłyszał? Później spróbuję raz jeszcze się z nim kontaktować, ale teraz muszę umyć twarz z krwi i się przebrać. I dać jeść zwierzakom, trochę na tej podłodze leżałem, na pewno musiały zgłodnieć. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz