Nie potrzebowałem medyka, samemu będąc w stanie się uleczyć, faktycznie może nie w tej chwili z powodu osłabienia, ale to nic ja sobie jakoś poradzę.
- Żebra nie są w najlepszym stanie - Odezwał się, zmartwiony za bardzo przejmując się mną, gdy mój mąż leżał na łóżku w znacznie gorszym stanie niż ja.
- Dam sobie radę, proszę zająć się moim mężem - Nie przejmując się zbytnio swoim stanem zdrowia, poprosiłem medyka o zajęcie się mężem, samemu udając się do łazienki, gdzie zająłem się swoim ciałem, a raczej twarzą lecząc ją za pomocą wody, przynajmniej tyle mogąc zrobić, na więcej i tak w tej chwili liczyć nie mogę.
- Pana mąż powinien teraz dużo odpoczywać, opatrzyłem jego złamania, przepisałem zioła, proszę uważać na siebie i męża - Poprosił, nim wyszedł z naszego pokoju, pozostawiając nas samych, zmęczonych i obolałych, ale żywych i tylko to miało znaczenie.
- Już po wszystkim - Wyszeptałem sam do siebie, powoli kładąc się u boku męża, zagryzając mocno zęby, poprawiając się tak, aby nie zadać sobie więcej bólu niż było to konieczne, zamykając na chwilę swoje oczy, byłem taki zmęczony, naprawdę zmęczony potrzebując snu, kilka minut, tylko kilka nic więcej..
Otworzyłem oczy po kilku minutach, a raczej tak przynajmniej przypuszczałem przynajmniej do chwili, w której to zerknąłem na zegarek, uświadamiając sobie jak późna była właśnie godzina.
Zmęczony zerknąłem na męża, który wciąż spał, nie budząc męża, powoli wstając z łóżka, nachylając się nad nim, całując jego czoło.
- Miki - Wyszeptał moje imię, chwytając moją dłoń.
- Tak, jestem tutaj - Wyszeptałem równie cicho co i mój mąż, ściskając dłoń, którą mnie trzymał.
- Przepraszam - Znów to powiedział, znów przepraszał mimo ze coś, co nie było jego winą, to nie on mnie skrzywdził, to demon, demon, który już nigdy nie wróci.
- Już o tym rozmawialiśmy, nic mi nie zrobiłeś, nie ty, Sorey nie ty, to demon, proszę cię, już się nie obwiniaj - Starałem się przemówić mu do rozsądku. Chcąc, aby nareszcie przestał się obwiniać.
Sorey westchnął cicho, chcąc coś jeszcze powiedzieć i zapewne, by to zrobił, gdyby nie pukanie do drzwi, ciekawe kto zechciał nas odwiedzić o tak późnej godzinie.
- Proszę - Zawołałem, musząc usiąść na łóżku, stałem zaledwie kilka minut, a już miałem dojść, wygląda na to, że zapowiada się ciężkie czas powolnego leczenia naszych ciał.
- Sorey, Mikleo jak się czujecie? - Zapytała, wchodząc do pokoju Lailah.
- Zdecydowanie lepiej niż wyglądamy - Zażartował Sorey, nie chcąc, aby kobieta za bardzo się o nas martwiła.
- Co z demonem? - Zmieniłem temat, chcąc wiedzieć, co uczyniła z nim Lailah i czy jeszcze kiedyś będziemy mieli przyjemność go zobaczyć.
- Nim, nie musicie się już przejmować, najważniejsze, abyście doszli do siebie, dzieci na was czekają - Gdy kobieta wspomniała o naszych dzieciach, od razu miałem ochotę wstać z łóżka i do nich pójść, mocno przytulić i pocałować, wyznając, jak bardzo je kocham.
- Powinniśmy do nich iść - Tym razem odezwał się Sorey, który chciał, a raczej próbował podnieść się z łóżka.
- Leż, lepiej, aby dzieci cię takiego nie widziały - Uspokoiłem go, powstrzymując od wstania z łóżka, głaszcząc po policzku.
- Nie martwcie się, zajmę się dziećmi, a wy odpoczywajcie - Poprosiła, wychodząc z pokoju, pozostawiając nas samych.
-Jak się czujesz? - Zapytałem męża, kładąc się obok niego, uważając na moje biedne żebra.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz