Miałem serdecznie dosyć siedzenie w jednym miejscu i powolnym kuśtykaniu z miejsca na miejsce. Ileż można poruszać się tak powoli... albo o drewnianych kulach, przecież oszaleć można było. Pomimo rosnącej we mnie frustracji chowałem to głęboko w sobie nie chcąc, by Mikleo albo dzieci cokolwiek zauważyli. No i też nie chciałem, by mój zły humor wpłynął na najbliższych, bo to przecież nie była ich wina, w końcu nikt mi nogi nie złamał, ponoć sam sobie to zrobiłem, kiedy wyskoczyłem przez okno. Jak to usłyszałem, to byłem w niemałym szoku. Cud, że to była tylko noga, bo wyskoczyłem z całkiem dużej wysokości.
- Mogę iść chociażby w tym momencie, mam dosyć siedzenia tutaj – przyznałem, kiedy tylko usłyszałem jego słowa. Z całym szacunkiem do Alishy, ale wolałbym wrócić do swojego domu, nie musząc martwić się o to, czy przypadkiem nie wejdzie nam do pokoju służba. Albo jeden z irytujących serafinów. Zaveid i Edna przychodzili w odwiedziny kiedy tylko chcieli, nie przejmując się naszymi skwaszonymi minami. I był jeszcze Arthur... nie widziałem go co prawda ani razu podczas naszego pobytu tutaj, ale pewnie dlatego, że byłem zawsze przy Mikim i nie miał kiedy zaatakować.
- Ale dasz radę? Może potrzebujesz jeszcze trochę czasu? Opętanie potrafi poważnie zniszczyć ciało człowieka – kontynuował, jak zwykle za bardzo przewrażliwiony na moim punkcie. I co ja z nim mam... zamiast myśleć o sobie, to myśli o mnie. Jak już nie chce myśleć o sobie, to niech pomyśli o dzieciach, to już zdecydowanie lepsze wykorzystanie energii.
- Skoro dotarłem do zamku ze złamaną nogą, to na pewno uda mi się wrócić do domu ze zdrowymi nogami – odpowiedziałem, uśmiechając się do niego delikatnie.
- No dobrze, więc chodźmy po dzieci i pożegnajmy się z Alishą. Ale gdybyś po drodze czul, że coś jest nie tak...
- To dam ci znać, ale jestem pewien, że nic mi nie będzie, no chodźmy już – pospieszyłem go, już nie mogąc się doczekać powrotu do domu.
I w ten sposób po niecałych dwóch godzinach znaleźliśmy się w naszym kochanym domu. Najpierw musieliśmy znaleźć dzieciaki, one musiały się spakować, a Alisha musiała nas jeszcze pożegnać wspaniałym obiadem... właściwie, to i tak cud, że wypuściła nas tak wcześnie. Miałem wrażenie, że nie chciała za bardzo nas wypuścić, ale nie mogłem jej winić. Rzadko ostatnio rozmawialiśmy i przez ten nasz pobyt tutaj troszkę sobie to nadrobiliśmy, ale jak widać, to i tak było za mało.
Zwierzaki niezwykle ucieszyły się na nasz powrót, od razu nas otaczając i wymuszając na nas długie pieszczoty. ,Im też się nie dziwiłem, Mikleo raz dziennie, pomimo mojego niezadowolenia i oburzenia, przychodził tutaj, karmił je, troszkę je głaskał i wracał do zamku. I to wszystko mając złamane żebra... on to naprawdę jest niemożliwy.
- Zmęczony? – zapytał Mikleo, kiedy w końcu usiadłem z ciężkim westchnięciem na kanapie. Czy byłem zmęczony? Jak najbardziej. Czy mu się do tego przyznam? Nie mogę, bo należy doprowadzić ten dom do chociażby akceptowalnego stanu, a jeżeli się przyznam mu, że trochę zmęczony jestem, to nie będzie chciał mnie dopuścić do sprzątania i wtedy sam się tym wszystkim zajmie. Na to już pozwolić nie mogłem.
- Tylko muszę chwilę odetchnąć, ale zaraz zabieram się za sprzątanie. Trzeba powycierać te kurze – wyjaśniłem mu, biorąc głęboki wdech. Jednak ta droga troszkę mnie zmęczyła, a przecież nie powinna. Może to już starość przeze mnie przemawia... a jak już o starości mowa, powinienem jeszcze ogarnąć twarz, bo przez tę brodę znów zaczynam wyglądać staro. No i Miki też chyba niezbyt za zarostem przepada, więc to jest kolejny powód, by się ogarnąć.
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz