sobota, 21 stycznia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Od razu podkręciłem głową, nie będąc za bardzo głośnym, bo i dlaczego miałbym być? Jadłem przecież stosunkowo niedawno i to jeszcze całkiem sporo, bo musiałem zjeść wszystko, co przygotował Mikleo, by nic się nie zmarnowało, a to nie do końca dobrze, gdy człowiek je za dużo. Stracę formę i co to będzie? Mikleo straciłby mną zainteresowanie. I tak już teraz się dziwię, że to jeszcze się nie stało, bo moje ciało do najpiękniejszych nie należało, w przeciwieństwie do jego. Jego było... cóż, po prostu perfekcyjne w każdym swoim calu. 
Głodny nie byłem, za to z chęcią bym się położył. Nie chciałem jednak mówić tego głośno. Miki mnie potrzebował, a ja nie mogłem go zawieść. Jakoś zwyciężę ze swoim zmęczeniem, dla mojego najdroższego aniołka wszystko. 
– A może napijemy się gorącego kakao? – proponował dalej, tak uroczo podekscytowany. Ewidentnie miał ochotę na słodkości... to dobrze, że chociaż dzięki nim odzyskał uśmiech. Ja na tej płaszczyźnie akurat zawiodłem, ale cieszę się, że słodkości już nie. 
– Jeśli tak bardzo nalegasz, nie mógłbym ci odmówić – odparłem, powoli wyciągając zakupy i odkładając je na swoje miejsce. Tylko wino oraz pokaźną porcję mięsa dla naszego psa, którą dostanie dzisiaj na kolację, musiałem zanieść do piwnicy, co już nie do końca mi się podobało. Po tym, jak zostałem zamknięty w niej zamknięty przez demona jakoś tak mi się źle kojarzyła... no ale tam jest najchłodniej, więc mięso do tego wieczora wytrzyma. 
– Tak się zastanawiałem... masz jakąś wielką ochotę na mięso? – zapytał z lekkim zdziwieniem Mikleo, przyglądając się całkiem sporych rozmiarów zapakunkowi. Faktycznie, to go mogło dziwić, zwłaszcza, że ja mięsa za dużo nie jem. Zacząłem, kiedy lekarz kazał je wprowadzić do mojej diety, a wcześniej... Cóż, jadłem je tylko wtedy, kiedy naprawdę nic innego do jedzenia nie było. 
– Nie. To dla naszego bohatera. Tak, Cosmo, o tobie mówię – odezwałem się do psa, który kręcił się przy nas od dłuższego czasu. – Poczekaj sekundę, dam ci coś – dodałem zauważając wystającą kość. Najpierw jednak musiałem ją obrać z mięsa, co zajęło mi chwilkę. – Proszę – dodałem, podając ogromną kość psu, który natychmiast ją złapał i gdzieś sobie z nią poszedł, najwidoczniej bardzo zadowolony z takiego obrotu sprawy. 
– Żeby mi jej tylko nie rozgryzł w salonie – mruknął, czym lekko mnie rozbawił. Z naszej dwójki zawsze to on pobłażał psu, nie ja, skąd więc takie nastawienie u niego, nie mam pojęcia. 
– Nie uda mu się, nie ma na tyle mocnej szczęki. Zaraz wrócę – dodałem, zabierając miskę z mięsem oraz wino ze sobą. 
Odniesienie rzeczy do piwnicy i powrót z niej zajęły mi raptem pięć minut. Mikleo zastałem w kuchni, jak przygotowywał nam obu kakao. Wydawał się być w lepszym humorze, co bardzo mnie cieszyło. Podszedłem do niego cicho i przytuliłem się do jego pleców, zauważając małą, ale jakże istotną dla mnie zmianę. 
– Jesteś cieplejszy – wymruczałem zadowolony, wsuwając palce pod jego koszulę, by trochę móc opuszkami palców podrażnić jego skórę. Wcześniej wyczuwałem ten chłód nawet przez ubranie, co nie było ani trochę przyjemne dla mnie. Niesamowite, ile zwykła czekolada potrafi zdziałać... poradziła sobie lepiej, niż ja, a skoro jestem jego mężem, chyba nienajlepiej to o mnie świadczy. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz