Po wybudzeniu się ze snu wcale nie czułem się lepiej, wszystko mnie bolało, a każdy najmniejszy ruch powodował zmęczenie i ból, a jednak mimo to powoli podniosłem się do siadu, próbując wstać z łóżka, co w żadnym wypadku nie zostało mi ułatwione. Podejmując więc dwie próby, kończące się niepowodzeniem z powodu czego postanowiłem sobie ją odpuścić, leżąc bez ruchu, wsłuchując się w dźwięki wokół mnie. Doskonale słysząc kotkę stojącą za drzwiami próbującą dostać się do sypialni, w której leżałem, moja biedna kotka chcąca mi potowarzyszyć w tym cierpieniu.
- Coco przeszkadzać Mikiemu - Usłyszałem głos męża, który otwierał drzwi, chcąc powstrzymać kotkę przed wejściem do pokoju, co nie do końca mu się udało. Coco i tak weszła do sypialni, wskakując na łóżko, tuląc się do mojej twarzy, głośno przy tym mrucząc.
- Dzień dobry Coco - Odezwałem się zmęczony, gdy kotka położyła się obok mojej twarzy.
- Dzień dobry owieczko jak się czujesz? - Sorey podchodzący do łóżka usiadł na jego brzegu, chwytając moją dłoń, całując jej wierzch.
- Dzień dobry, trochę lepiej, chciałbym wstać z łóżka - Na moje słowa mój mąż skrzywił się nieznacznie, nie zgadzając się z moim małym marzeniem, kto by pomyślał, że w ogóle byłby w stanie się z tym zgodzić, najprawdopodobniej będę musiał tu leżeć tak długo, jak długo tylko będzie to konieczne.
- Nie możesz owieczko, twoja rana nie może zostać naruszana, niestety musisz leżeć, dopóki twoje ciało nie będzie w lepszym stanie - Wyznał, patrząc na mnie ze smutkiem w oczach. - Przepraszam - Dodał tak nagle, czym lekko mnie zaskoczył, co się stało, z powodu czego mnie przeprasza? Czy ja o czymś nie wiem, o czym wiedzieć powinienem? Nie pamiętam, cały ten rytuał jest dla mnie jak koszmar, który pozostało wymazany z mojej pamięci.
- Za co mnie przeprasza? - Dopytałem, unosząc jedną brew, starając się używać jak najmniej energii podczas wykonywania tych niby prostych, a jednak tak trudnych dla mnie zadań.
- Za to, co się stało, gdyby nie ja nie musiałbyś się kaleczyć, nie musiałbyś ratować mnie tylko dlatego, że zapomniałem o kręgu, wchodząc do niego sprowokowany jego głupim gadanie - Wyjaśnił, obwiniając się za coś, co nie było jego winą. Przecież oboje dobrze wiemy, jaki potrafi być ten przeklęty demon znajdujący się w moim wnętrzu.
- Sorey, nie obwiniaj się, nic przecież nie zrobiłeś złego, Mormo to cwany demon, którego nie łatwo jest złamać - Przypominałem mu, tak bardzo nie chcąc, aby się o coś obwiniał, przecież nic nie uczynił. Ja na pewno żalu do niego nie mam.
Mój mąż mimo wszystko westchnął cicho, całując moją dłoń, wyglądając na strasznie zmęczonego, czyżby nie spał? A może spał tylko na pewno nie ze mną, a jeśli nie ze mną to na kanapie, mój biedaczek, gdyby tylko tak strasznie nie bał się spać ze mną, na pewno byłby na wygodnym łóżku.
Bardzo chcąc go pocieszyć albo chociażby dotknąć spróbowałem podnieść się do siadu, czując okropny ból, brzucha zaciskając mocno wargi, biorąc głęboki wdech.
- Leż, nie ruszaj się - Mój mąż położył dłonie na moich ramionach, zmuszając mnie do położenia się na łóżku. Wygląda na to, że przez kilka dni, a raczej tygodni, czy ja wytrzymam tyle czasu? Zaczynam się obawiać, o to, jak szybko zwariuje zamknięty w czterech ścianach.
- Nie chce zostawiać cię ze wszystkim samego, moja mama też może w każdej chwili wrócić z naszymi dziećmi - Przypomniałem, uświadamiając sobie jeden dosyć istotny fakt, Misaki powoli kończą się ferie, tak więc wrócą tu szybciej, niż ja zdołał wyzdrowieć, a to oznacza, że mój mąż zostanie sam z dziećmi, a tego nie będę w stanie przełknąć, leżąc tu bezczynnie.
<Pasterzyku? C:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz