Na jego słowa westchnąłem cicho nie za bardzo wiedząc, jak na nie zareagować. Wydaje mi się, że zachowywałem się porządnie względem Roscoe, nie dając mu żadnych znaków, że jestem zainteresowany w ten sposób, w jaki on według mojego męża jest zainteresowany mną. No i też on sam nie dawał mi żadnych aluzji, nie przystawiał się do mnie, nie naciskał na żaden skok w bok. Raz tylko zapytał, co u Mikiego i jak się ma nasze małżeństwo, ale wydaje mi się, że było to bardziej z grzeczności niż z wybadania gruntu. Albo po prostu jestem głupi i nie dostrzegłem żadnego ze znaku, który oczywiście i tak bym zignorował. Poza tym, czy on aby na pewno coś do mnie czuje? Wiem, że kiedyś coś do mnie czuł na pewno, o czym informował mnie Mikleo jak i on sam, ale kiedy tylko dowiedział się, że mam męża, nigdy do tego tematu nie powróciliśmy, a on nie dał mi w żaden sposób odczuć, że z jego strony nie wygasło. Chyba, że bardzo dobrze potrafi ukryć to, co czuje, a Miki jak to anioł potrafi dostrzec to, czego taki prosty, szary człowiek jak ja dostrzec nie potrafi, jak to miało miejsce kilka lat temu.
Dobrze, Sorey, weź głęboki wdech i zastanów się, co powiedzieć, by mój mąż nie zdenerwował się jeszcze bardziej. Miałem wrażenie, że jeżeli powiem coś nie tak, Miki wybuchnie albo, co gorsza, obrazi się na mnie tak, że przez tydzień się do mnie nie odezwie, a tego bardzo nie chciałem. Już raz taki tydzień przeżyłem i skończyło się na tym, że opętał mnie demon, co najprzyjemniejszą rzeczą nie było i raczej wolałbym tego uniknąć.
- Właściwie to wydaje mi się, że to ty byłeś moją pierwszą miłością. W końcu jak miałem te kilka lat już chciałem brać z tobą ślub – powiedziałem łagodnie, głaszcząc ostrożnie jego ramię. – A Roscoe był moją już drugą miłością, taką trochę eksperymentalną – dodałem dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że to pewnie sytuacji nie poprawiło, no ale taka była prawda. Może i ja byłem pierwszy dla Mikleo, ale Mikleo nie był pierwszym dla mnie, czego się pewnie po moim doświadczeniu domyślał. A może i się nie domyślał... ale chyba i tak nie powinienem tego mówić. Mam zdecydowanie za długi jęzor.
- Czyli macie jeszcze więcej wspólnego, niż podejrzewałem z początku, cudownie – syknął, a ja już wiedziałem, że spaprałem sprawę. A trzeba było siedzieć cicho.
- Owieczko, pomiędzy mną, a Roscoe od dawna nic nie ma. To była tylko przyjacielska pogawędka, nic takiego się nie stało – mówiłem dalej, starając się go uspokoić.
- Nie kompromituj się już – burknął, odsuwając się ode mnie i idąc na górę. No i tyle by było z uspokajania go...
Westchnąłem cicho, zrezygnowany całkowicie. Nie zrobiłem niczego takiego złego, by aż tak się na mnie złościł... Spojrzałem na kotkę, która cały czas siedziała na krześle przy stole, i wpatrywała się we mnie wielkimi oczami, przez co sprawiała wrażenie, że wszystko rozumiała, a pewnie wcale tak nie było. Podszedłem do niej i zacząłem ją głaskać, zastanawiając się nad tym, co zrobić z Mikleo. Do południa mu troszkę minie, a wracając z Misaki zrobię małe zakupy, które będą się składać między innymi z wina i kwiatów. Jak wrócę, dam mu kwiaty, a wieczorem przygotuję mu kąpiel. Jeżeli to nie podziała, to już nie wiem, co robić. Gdybym wiedział, że te dwa piwa będą mnie tak słono kosztować, to chyba bym sobie je odpuścił...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz