Słowa mojego męża mocno mnie zaskoczyły, nigdy chyba jeszcze nie był aż tak negatywnie nastawiony do naszego syna, a młody miał wiele takich dziwnych akcji. Jak odbierałem Misaki przypadkiem udało mi się usłyszeć jego myśl, która także zbytnio nie była pozytywna. Może stało się coś dziwnego pod moją nieobecność? Doskonale wiedziałem, jak Merlin potrafił dać w kość, kiedy sobie coś ubzdura, ale mnie jeszcze jako tako słuchał. A aby posłuchał Mikiego, ten musiałby być bardzo, ale to bardzo zły. Na ten moment wyglądał, jakby był tylko tak troszkę zirytowany.
– Co zrobiłeś mamusi? – zapytałem cicho chłopca, który zadowolony się do mnie przytulił.
– Nic. Pobawimy się? – zapytał, uśmiechając się do mnie słodko, a ja już wiedziałem, że coś jest na rzeczy. Mały, wredny diabeł. A jak mówiłem o tym Mikleo, to nie, że przesadzam, że on wcale nie jest wredny... Cóż, może teraz w końcu mi uwierzył, a skoro mi uwierzył, to należą mi się jakieś przeprosiny.
– Nie, teraz musimy iść zjeść obiadek przygotowany przez mamusię i ciebie – powiedziałem, poprawiając go sobie na rękach.
– A pobawimy się później? – dopytał, nie przestając wybijać we mnie tych swoich ogromnych ślepi. Ja wiem, że dzieci mają duże oczy, ale te należące do Merlina były wyjątkowo wielkie.
– To się jeszcze okaże, a teraz chodźmy do mamusi. Misaki, idź umyj ręce i także chodź do kuchni – poprosiłem córkę, która właśnie ściągała buty w korytarzu.
– Dobrze, tato – odpowiedziała ładnie, wieszając kurteczkę na wieszaku.
Poszedłem zatem do kuchni, gdzie mój troszkę zdenerwowany mąż kończył obiad. Merlin naprawdę musiał dał mu popalić... Postawiłem naszego syna na ziemi i poprosiłem, by poczekał chwilę, ale ten uczepił się mojej nogi jak rzep psiego ogona. Co on znów do mnie miał, to ja mam pojęcia... Przecież w ostatnim czasie nawet nie byłem dla niego jakoś specjalnie miły, bo byłem zbyt zmęczony, by jakkolwiek się na tym skupiać. Jak jeszcze dzisiaj troszkę podziałałem też nie czułem się najlepiej, ale wiedziałem, że nie mogę narzekać, tylko powinienem pomagać mojemu mężowi w obowiązkach. Zaraz będę miał dwójkę dzieci na głowie, bo Miki przecież będzie chciał naradzić z Lailah odnośnie tego demona... Nadal nie mam pojęcia, po co ten pośpiech, no ale odwieść go od tego pomysłu nie mogłem, chociaż bardzo chciałem. Jak się dowiem, że Arthur chociażby na niego spojrzał, to wybiję mi wszystkie zęby, może to czegoś go nauczy.
– Bardzo dał ci w kość? – spytałem się męża, podchodząc do niego i delikatnie przytulając go od tyłu, całkowicie ignorując przylepionego do mojej nogi.
– Powiedzmy, że bardzo chciał do swojego taty. Nałożysz dzieciom obiad? Im szybciej wyjdę, tym szybciej to załatwię – powiedział, dodając jeszcze jakieś przyprawy do zupy, która pachniała naprawdę dobrze.
– Hej, spokojnie, przecież się nie pali. Nie musisz od razu tam biec, zjedz, usiądź, odpręż się... Nic złego się przecież nie dzieje – odezwałem się uspokajająco, gładząc go po ramieniu. – Może nawet zrobię ci mały masaż wieczorem, jak będziemy mieć trochę czasu dla siebie. Co ty na to? – zaproponowałem, nie przestając gładzić jego ramienia powoli czując, że się uspokaja pod wpływem mojego dotyku.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz