Powoli gładziłem go po głowie, pozwalając mu się uspokoić i wypłakać. Nie miałem mu tego wszystkiego za złe, oczywiście, w końcu on nic złego nie zrobił, to wina demona. Cieszę się, że do mnie wrócił, bałem się, że demon już na zawsze przejmie kontrolę nad moją Owieczką i już nigdy go nie zobaczę... ale jest przy mnie. Powiedziałbym, że jest cały i zdrowy, ale to nie była prawda, trochę go poobijałem, za bardzo zatracając się w tej wściekłości... nie potrzebnie mój mąż zajął się najpierw mną, powinien uleczyć rany, które ja zadałem jemu. Nic mi by się nie stało, tylko troszkę straciłem krwi, nie umarłbym od tego. Znaczy, umarłbym, gdybym stracił jej za dużo, ale nie miałem aż tak poważnych obrażeń, a przynajmniej w moim mniemaniu. Mikleo był w gorszym stanie, i to wszystko przeze mnie... gdybym tylko był troszkę silniejszy, nic takiego nie miało miejsca, więc problem nie leżał w moim, a we mnie. Jak zawsze zresztą. Może ten demon miał rację mówiąc, ze powinienem w końcu zdechnąć...? Może beze mnie Mikleo byłby szczęśliwszy? A już na pewno teraz by nie płakał.
- Owieczko, nie zrobiłeś niczego złego – wyszeptałem, nie mając siły na to, by odzywać się głośniej. Chyba ta utrata krwi osłabiła mnie bardziej niż podejrzewałem, a jeszcze trzeba wrócić do domu...
- Prawie cię zabiłem – wymamrotał łamiącym się głosem, nie odsuwając się od mojego ciała ani na milimetr. Nie przeszkadzało mi to ani trochę, wręcz przeciwnie, po tym całym stresie i bólu wręcz łaknąłem jego bliskości.
- Nie ty, tylko demon, który przejął nad tobą kontrolę tylko dlatego, że nie okazałem się wystarczająco silny – wyjaśniłem mu, opierając policzek o jego głowę, ledwo utrzymując przytomność. Czemu byłem taki zmęczony...? Przecież troszkę się zdrzemnąłem, powinienem mieć teraz wystarczająco dużo energii, by wrócić do domu.
- Nie powinieneś mówić w ten sposób, jesteś... Sorey? – usłyszałem lekką panikę w jego głosie, ale niepotrzebnie, przecież nic mi nie było...
- Pięć minut, Owieczko, potrzebuję pięciu minut – poprosiłem, nie mogąc już dłużej walczyć ze zmęczeniem i po prostu odpłynąłem do krainy Morfeusza.
Kiedy następnym razem otworzyłem oczy okazało się, że Miki także zdecydował się zasnąć. Na zewnątrz już było jasno, więc cała nasza trójka, zmęczona i pokrwawiona, wzbudzi wielką sensację u sąsiadów. Jeszcze okaże się, że maltretuje męża... właśnie, skoro już obudziłem się i czuję się lepiej, mogę zająć się ranami, które mu zadałem. Powoli i ostrożnie, by przypadkiem nie obudzić drzemiącego psa i męża, uwolniłem cząstkę swojej mocy i zacząłem leczyć te wszystkie rozcięcia, jakie byłem wstanie. Mój biedny aniołeczek... Nie planowałem go krzywdzić aż tak. Chciałbym móc powiedzieć, że planowałem go krzywdzić w ogóle, ale tego powiedzieć nie mogłem. Gdybym nic mu nie zrobił, skrzywdziłby Cosmo, a na to pozwolić nie mogłem. Swoją drogą, jak tylko wrócimy, będę musiał mu kupić jakąś potężną porcję dziczyzny czy innego jakiegoś takiego drogiego mięsa, bo na to zasługiwał. Najpierw pomagał mi walczyć z helionem, a teraz z demonem... psy taki rzeczy robić nie powinny.
- Sorey... co ty robisz? – usłyszałem zaskoczony i zaspany głos Mikleo. Cholera, musiałem go obudzić, nie chciałem, na pewno wiele wycierpiał przez moją nieudolność i słabe serce...
- Leczę twoje rany. Przepraszam, nie chciałem cię obudzić. Jak się czujesz? – zapytałem, uśmiechając się do niego słabo. Przez spanie w niezbyt naturalnej pozycji i na dosyć twardym gruncie moje ciało było lekko obolałe.
- Dobrze, a już na pewno lepiej od ciebie. Wyglądasz okropnie – powiedział, kładąc dłoń na moim policzku.
- Na co dzień tak wyglądam przecież. Jesteś w stanie iść? Trzeba chyba powoli wracać do domu, ale jak potrzebujesz jeszcze trochę odpoczynku, możemy tu jeszcze trochę powiedzieć – odparłem, lekko się uśmiechając. Najchętniej zmieniłbym te zakrwawione rzeczy, które już przylepiły się do mojego ciała i zdążyły wyschnąć, więc najkomfortowiej to mi nie było, ale dla męża jestem w stanie się poświęcić. Jestem mu też coś winien za te wszystkie rany na jego ciele...
<Owieczko? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz