piątek, 27 stycznia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Będąc szczerym, nie spodziewałem się tutaj kapłana. Albo może inaczej, nie spodziewałem się go w tym momencie tutaj. Nie była to niedziela, ani żadne święto, ani jakaś mniej znana uroczystość, bo gdyby coś takiego było, Lailah by o tym wiedziała i na pewno zdecydowała się przełożyć rytuał na jakiś inny dzień. Swoją drogą, ona też była równie zaskoczona widokiem kapłana, a i kapłan był zaskoczony nami. Zerknąłem kątek oka na Mikleo, który na razie jak nieżywy leżał w kręgu. Najwidoczniej już rozpoczął swoją walkę z demonem, co raczej za dobre nie było. Jeżeli choć na moment demon zyska przewagę, na pewno nie omieszka przejąć kontroli nad jego ciałem. A jeżeli kapłan zobaczy tutaj demona.. oj, obawiam się, że nie byłby zachwycony z tego powodu. 
- Co się tutaj dzieje? – spytał, trochę rozgniewany, trochę zaskoczony. 
- To nie jest tak jak myślisz... – zacząłem, intensywnie myśląc nad tym, jak najszybciej się go pozbyć. Lepiej, aby nie widział, co tu się dzieje, bo momentami to może być przerażające dla osób niedoświadczonych w kontaktach z demonem, a ten staruszek chyba jeszcze nie miał z czymś takim do czynienia...
- Cudownie, tylko klechy mi tu brakowało – zimny głos demona zaskoczył nas wszystkich. Mikleo już stracił kontrolę...? Ostatni razem chyba ta pierwsza bitwa nie była aż tak krótka... cóż, to nic takiego, najważniejszy jest efekt końcowy, a jestem pewien, że mój mąż go pokona. 
- Czy to... to demon? W domu bożym? – zaczął niepewnie kapłan, w oszołomieniu wpatrując się w mojego męża. W sumie, to demon jeszcze nie zdeformował ciała mojego męża, jedyne, co wskazywało na to, że to nie jest on, to jego oczy, które były znacznie ciemniejsze niż zazwyczaj. I że kapłan tylko po tym go rozpoznał... może jednak jest kapłanem z powołania, a nie dlatego, by napchać sobie kieszenie złotem? 
- Cóż za spostrzegawczość, widzę, że ten z góry inteligencji ci nie szczędził. I przez to zabrakło jej dla innych tu obecnych – wyszydził demon, szczerząc się w ten obrzydliwy sposób. 
- Sorey, spróbuj dotrzeć do Mikleo. Póki nie odzyska kontroli, nie będę w stanie przeprowadzić rytuału. Ja wytłumaczę kapłanowi, co my tutaj właściwie staramy się uczynić – odezwała się Lailah, na co pokiwałem głową. 
Ona zdecydowanie lepiej się do tego nada niż ja, ja zajmę się wściekłym demonem. Nie będzie to łatwe, gdyż muszę dotrzeć do mojego męża, a nie po prostu zwyczajnie go zdominować, co chyba było prostsze... no cóż, Miki musiał stoczyć swoją walkę, a ja mu w tym pomogę. Obiecałem mu, że zawsze przy nim będę i słowa dotrzymam. 
- Więc teraz zaczniesz mówić, jak to go bardzo nie kochasz, i że jesteś przy nim, i że ma do ciebie wrócić... oszczędzę ci oddechu, nie ma go tam. Przegrał, i jestem tylko ja sam – demon uśmiechnął się lubieżnie, mrużąc przy tym swoje oczy. 
- Nie wierzę ci. Mikleo tam jest, i uda mu się cię pokonać – powiedziałem, wpatrując się w jego oczy. Mikleo tam był i na pewno mnie słyszał, oby tylko mój głos mu pomógł w tej walce...
- Nie ma siły walczyć, a kiedy cię zabiję, podda się całkowicie i w końcu to ciało będzie w końcu całe moje. 
- Nigdy nie będzie twoje – warknąłem, podchodząc bliżej do kręgu. 
- Oj, kaczuszko, to stanie się szybciej niż myślisz, i to wszystko dzięki tobie – uśmiechnął się słodko, na co zmarszczyłem brwi. Co miał na myśli...?
Już po sekundzie wiedziałem, co oznaczały jego słowa. Musiałem nieświadomie przekroczyć krąg, a demon to wykorzystał i wciągnął mnie do środka. Cisnął mną o ziemię z siłą tak wielką, że zaparło mi dech w piersiach. Był znacznie silniejszy, niż zapamiętałem... nim się zorientowałem, demon przystawił mi swoje obrzydliwe pazury do szyi, które bez żadnych problemów były w stanie przeciąć moją tętnicę. Chyba Lailah coś krzyknęła, ale pewien nie byłem, dalej dzwoniło mi w uszach. 
- Jakieś ostatnie słowa? – wysyczał demon, mocniej przyciskając swoje pazury do szyi, chyba tą skórę trochę przecinając, a przynajmniej takie miałem wrażenie, bo wydawało mi się, że czułem, jak coś spływa mi po skórze. 
- Miki... wiem, że tam jesteś. Wiem, że to trudna walka, ale nie możesz się poddać... – wymamrotałem, zaciskając palce mocno na jego dłoni, by choć o milimetr odsunąć jego szpony od mojej szyi, co tak średnio mi wychodziło. 

<Owieczko? c:>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz