środa, 18 stycznia 2023

Od Soreya CD Mikleo

 Mikleo się nie odzywał, ale wyczuwałem, że cały czas gdzieś tam jest, a skoro to wyczuwałem oznaczało to, że gdzieś tam był. I że nadal walczył. Znaczy, nie wiem, czy nadal walczył, ale taką właśnie miałem nadzieję, musiał walczyć. Już tu nie chodziło tu o mnie, bo pewnie to serce za długo mii żyć nie pozwoli, ale dzieci potrzebują matki zdecydowanie bardziej niż ojca. Zwłaszcza Merlin, nie wyobrażam sobie, aby Merlin miał się wychowywać bez swojej ukochanej mamusi...
Nagle poczułem, jak uderza we mnie ogromna rozpacz, która nie należała do mnie. A skoro nie należała do mnie, musiała należeć do mojego męża. Tylko co mogło spowodować tak ogromną rozpacz...? Mam nadzieję, że demon nie torturuje go w żaden paskudny sposób, podsyłając mu fałszywe obrazy, albo opowiadając kłamstwa... Skupiłem się w pełni na naszej więzi i jeszcze raz spróbowałem się skontaktować z moim mężem. 
~ Mikleo? Jesteś tam? – zapytałem, ale odpowiedzi nie uzyskałem. Ewidentnie moja wiadomość do niego nie dotarła, i ten demon musiał maczać w tym palce... Muszę skupić się mocniej, co będzie wymagało jeszcze więcej energii, a tej za dużo nie miałem. Nadal nie wydobrzałem po tym... sam nie wiem, co to było, atak serca? Chyba tak, ale to nie miało w tym momencie większego znaczenia, musiałem skontaktować się z moim mężem, choćby znowu miało mnie przez to serce boleć. ~ Mikleo? Owieczko, co się dzieje? 
~ Sorey? – ledwo go usłyszałem, ale udało mi się to. A skoro ja usłyszałem jego, on musiał wcześniej usłyszeć mnie. Już przesłanie tych kilku słów pochłonęło większość mojej energii, długo tego połączenia nie utrzymam. 
~ Miki? Musisz z nim walczyć, słyszysz mnie? Nie poddawaj się mu – nie byłem pewien, czy to do niego dotarło, ponieważ odpowiedzi zwrotnej nie dostałem. Ale jednak rozpacz, którą odczuwałem, znacznie zmalała. Cokolwiek demon musiał mu powiedzieć, ewidentnie dotyczyło mnie. 
Nie mogłem w tym momencie zostawić Mikleo samego sobie. Musiałem go znaleźć i mu pomóc. Nie byłem aktualnie w najlepszej formie, ale zrobię wszystko, by mu pomóc, choćbym miało to mnie zabić. Wstałem z kanapy i nim wyszedłem z domu, wsypałem trochę suchej karmy dla zwierzaków. Nie byłem do końca pewien, gdzie on tak dokładnie jest, ale wierzyłem, że nasza więź go do mnie doprowadzi. Tylko to w tej chwili miałem i musiałem się tego kurczowo trzymać. 
Nie przejmując się tym, że panował na zewnątrz mrok wyszedłem z domu w towarzystwie Cosmo, który nie opuszczał mnie ani na sekundę ewidentnie czując, że coś jest ze mną nie tak. Może przy okazji pomoże mi znaleźć swojego pana po zapachu...? Co prawda, szkolony do tropienia nie był, ale zapach Mikleo doskonale znał, więc gdyby był on gdzieś blisko, na pewno za zapachem podąży. 
Przeczucie kierowało mnie w stronę gór, gdzie oczywiście się skierowałem, ignorując zmęczenie, panujący wokół mrok i wszystkie inne czynniki, które przeszkadzały w dotarciu do mojego męża. Jak sobie teraz tak nad tym myślę, to chyba powinienem wziąć ze sobą jakiś prowiant, a nie jedynie psa i broń... nie mam pojęcia, jak daleko demon w ciele Mikleo zdążył zbiec. Cóż, teraz jest na to za późno. 
Nasza więź, jak i nasz pies, doprowadził nas do jaskini na zboczu góry. Zanim jednak wszedłem do środka, zaopatrzyłem się w bardzo prowizoryczną pochodnię, by mieć jakiekolwiek źródło światła. Dopiero wtedy, z dłonią zaciśniętą na rękojeści miecza, niepewnie wszedłem do środka nie wiedząc, co w niej zastanę. Tam, na samym końcu jaskini, dostrzegłem leżącą sylwetkę... 
- Mikleo! – krzyknąłem i natychmiast podbiegłem do niego, od razu przy nim klękając i sprawdzając, co z nim. Jego ciało było lodowate, ale czułem bicie serca, puls, oddech... Żył. Był nieprzytomny z jakiegoś powodu, ale żył. – Owieczko, jestem tu, jestem przy tobie. Obudź się, proszę – wyszeptałem, opierając czoło o to należące do niego, nie mogąc powstrzymać się przed uronieniem kilku łez. Jeżeli przez moje serce ten demon coś mu zrobił, nie wybaczę sobie tego. 

<Owieczko? c:> 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz