Głos Mikleo docierał do moich uszu, jakby był gdzieś niezwykle daleko. Także obraz, jaki miałem przed oczami, był lekko rozmazany, ale ewidentnie rozpoznawałem mojego męża. Wyciągnąłem dłoń w stronę jego twarzy i położyłem ją na jego policzku, delikatnie go gładząc. Skrzywdziłem go... tak strasznie go skrzywdziłem. Sprawiłem mu za dużo bólu w życiu, a on nadal przy mnie jest, jeszcze troszkę i pomyślę, że naprawdę coś jest z nim nie tak.
– Miki... – wyszeptałem cicho, kiedy mój wzrok zaczął się poprawiać. Jego twarz, choć już w troszkę lepszym stanie, nadal była strasznie spuchnięta, obita i posiniaczona. Demon nie pozwolił mi patrzeć, jak go krzywdzi, zrobił to dopiero, jak było po wszystkim. To nawet lepiej, że nie musiałem tego oglądać, jak łamię mu kości i obijam twarz. Śniłbym to chyba do końca życia.
– Cicho, jestem przy tobie – usłyszałem łagodny głos i zaraz poczułem jego dłoń na tej należącej do mnie. Jak zazwyczaj strasznie przeszkadzał mi chłód jego ciała, tak teraz był cudownie pobudzający.
– Przepraszam, tak strasznie cię przepraszam. Nie chciałem cię krzywdzić – wydukałem czując, jak łzy zaczynają spływać po moich policzkach.
– Nie masz za co przepraszać, to nie ty mi to zrobiłeś. Dasz radę wstać? Powinniśmy wracać do dzieci, Misaki na pewno stęskniła się za tatusiem – mówił dalej, delikatnie ściskając moją dłoń.
– Nie... nie powinienem wracać do dzieci. Nie chcę ich skrzywdzić, tak jak skrzywdziłem ciebie – wyjaśniłem, nie dopuszczając do siebie myśli, że to nie moja wina. Moje ciało, moja wina. Gdybym tylko jakkolwiek zareagował, był trochę silniejszy i przejął kontrolę chociażby na moment, mój mąż w tym momencie tak bardzo nie byłby pokrzywdzony. Stąd wniosek, że to wszystko moja wina. A mówiłem im, żeby mnie zostawili...
– Nie skrzywdzisz, demona już w tobie nie ma, jesteś wolny – wyszeptał, uśmiechając się do mnie łagodnie.
– Na pewno? – dopytałem, nie za bardzo w to wierząc. W końcu demon nie za bardzo spieszył się do tego, by opuścić moje ciało.
– Na pewno. Chodź, pomogę ci wstać. Musisz uważać na nogę, Lailah trochę nas podleczyła, ale nie udało jej się wyleczyć ran całkowicie, więc kość nadal jest słaba – wyjaśnił mi, na co zmarszczyłem brwi. Ale jakie złamanie? Miałem jakieś złamanie? Kiedy? Nic takiego nie pamiętam.
Już bez zbędnych pytań, ponieważ nie miałem na nie za bardzo siły, pozwoliłem Mikleo na pomocy w podniesieniu mnie z podłogi. Później chciałem wrócić do zamku o własnych siłach, nie chcąc wspomagać się biednym mężem, ale on mnie nie słuchał, tylko przerzucił jedno z moich ramion przez swoje i zaczął mnie prowadzić. I tak szliśmy przez całe miasto jak dwie sieroty, a ludzie jedynie się na nas patrzyli, pokazywali palcami i coś cicho do siebie szeptali. Jak miło z ich strony, że zdecydowali się nam pomóc.
Dopiero strażnicy przy bramie prowadzącej do zamku zareagowali jakoś nieco bardziej ludzko. Jeden z nich pobiegł po medyka, a drugi podszedł do nas i przejął mnie od Mikleo, chociaż nie wiem, dlaczego to mnie pomagał, a nie jemu. Faktycznie musiałem uważać na nogę, bo robiąc krok za krokiem czułem, że to złamanie za dobrze wyleczone nie jest, przez co trochę kuśtykałem, no ale Miki wyglądał gorzej. Za każdym razem, kiedy zerkałem na jego twarz, czułem okropne wyrzuty sumienia, które chyba jeszcze długo będą mnie nawiedzać.
Strażnicy pomogli nam dojść do komnat sypialnych, w których mieszkaliśmy przez bardzo długi czas dawno temu. Tam już czekał na nas medyk, który najpierw – na moją prośbę – zajął się Mikleo, który troszkę oponował z początku, ale finalnie dał się zbadać. Ja przez ten czas położyłem się na łóżku, trochę zmęczony tą wędrówką i czymś jeszcze, ale czym, to nie miałem pojęcia. Później muszę spytać Mikleo, co się stało dokładnie, kiedy byłem nieprzytomny, ale to zaraz. Najpierw chyba zdecyduję się na króciutką drzemkę, nic mi się chyba nie stanie, jak zamknę oczy na minutę lub dwie...
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz