Nie mogłem tak po prostu zostawić tę kaczuszkę bez jakiejkolwiek odpowiedzi, a skoro mój ewidentny foch na niego nie działa, czas na znacznie bardziej radykalne kroki, jak właśnie łaskotki. Dawno go tak właściwie nie poddawałem tej „karze”, chyba powinienem do tego wrócić, zwłaszcza, że zawsze mam pewność, że wygram. Jestem wyższy, jestem silniejszy, a jeszcze w tym przypadku pomaga mi stół, który skutecznie uniemożliwił mu próbę ucieczki. Dzięki temu bez zbędnych problemów dopadłem go i pomimo jego protestów i błagań zacząłem go łaskotać.
- Już, dość, wystarczy! – krzyczał, niemalże całkowicie leżąc na stole. Jak dobrze, że wszystko z tego stołu sprzątnąłem, bo inaczej Mikleo na pewno wszystko by z niego zrzucił i potłukł, a ja tylko miałbym więcej sprzątania.
- A więc poddajesz się? – zapytałem, na moment przestając go łaskotać. Podczas męczenia go nieco jego koszula podwinęła się do góry, przez co odsłoniłem jego brzuch. Swoją drogą, jak tak wszystko to podsumować, to był to bardzo piękny obrazek. Miki z czerwonymi od śmiechu policzkami, lekko załzawionymi oczkami, i tak leżał bezbronnie na stole, wyglądał całkiem kusząco. Niestety, Merlin znajdował się w salonie, więc do niczego przyjemnego dojść nie może. Jeszcze tylko kilka lat, wyślemy go do szkoły i będziemy mieć trochę więcej spokoju...
- Tak – powiedział po chwili, gdy już trochę uspokoił oddech.
- I nie będziesz mnie już nazywał kaczką? – dopytałem, nachylając się nad nim i przyglądając mu się uważnie. Naprawdę w tym momencie wyglądał przesłodko, aż nie mogłem się na niego napatrzeć.
- Jeszcze nad tym pomyślę – wyszczerzył się do mnie głupkowato, na co zmrużyłem niebezpiecznie oczy, znów kładąc dłonie na jego strasznie wrażliwej skórze. – Będę to robił tylko, jak będę miał naprawdę dobry powód – dodał szybko wyczuwając, że być może zbliża się druga runda.
- Czyżby? A może podałbyś jakiś przykład takiego powodu? – dopytałem, zaczynając kreślić na jego skórze niby to całkowicie niewinne wzorki, w każdej chwili zdolny przemienić to w bezlitosne łaskotki.
- Jak gdaczesz jakieś głupoty. Muszę cię przecież wtedy jakoś upomnieć – wyjaśnił, na co zmarszczyłem brwi.
- Od kiedy przeprosiny za moje niewybaczalne zachowanie wobec twojej cudownej osoby jest głupotą? – zapytałem, nie za bardzo rozumiejąc jego logiki. Postąpiłem źle, i to na tyle źle, że nie odzywał się do mnie ponad tydzień, a gdybym jeszcze wtedy nie wylądował w szpitalu, pewnie trwałoby to jeszcze dłużej. Przepraszanie w takiej sytuacji jest całkowicie naturalne.
- Od kiedy robisz to po raz piąty pomimo tego, że już dawno ci wybaczyłem, kaczucho... co tam masz na ręce? – zapytał nagle zmartwiony tonem, podnosząc się do siadu tym samym odsuwając mnie od siebie, i wskazał na moją lewą rękę. Także zerknąłem w jej stronę, w pierwszym momencie nie wiedząc, o co mu chodzi, ale po chwili już zrozumiałem. Bez zbędnych słów odwinąłem bardziej rękaw, ukazując mu tym samym to feralne znamię. – Jest znacznie ciemniejsze – dodał, dotykając je delikatnie opuszkami palców, jakby bał się, że mocniejszy dotyk może mi sprawić ból.
- Bez przesady, aż tak nie mocno nie pociemniało. Od wczoraj tylko troszkę pogłębiło swój kolor – powiedziałem, naciągając rękaw z powrotem. – Nawet mnie to nie boli, w ogóle zapominam, że to mam – dodałem, chcąc go troszkę uspokoić. Nie ma co się mną przejmować, jakoś żyję, jak już chce się o kogoś pomartwić, to o dzieci, bo Merlin troszkę jest coś tak podejrzanie cicho.
<Aniele? c:>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz